Moja szwagierka uważa, że powinniśmy rozpieszczać jej dzieci – a ja w końcu powiedziałam DOŚĆ

— Znowu nie kupiliście Zosi nowego tabletu? — usłyszałam od progu, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. Stała w korytarzu, z rękami na biodrach, a jej córka już rozpakowywała plecak w naszym salonie. — Przecież obiecałaś, że się zastanowisz! — dodała z wyrzutem, jakby to była moja święta powinność.

Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści sześć lat, jestem żoną Pawła i – do niedawna – ciocią na każde zawołanie dla dzieci mojej szwagierki, Iwony. Od lat żyjemy w jednym mieście, na warszawskim Ursynowie. Nasze życie toczyło się spokojnie, dopóki nie zaczęłam dostrzegać, jak bardzo Iwona manipuluje nami dla własnej wygody.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Po śmierci teścia Paweł bardzo zbliżył się do siostry. Iwona została sama z dwójką dzieci – Zosią i Maćkiem – po tym, jak jej mąż wyjechał do Niemiec i praktycznie zerwał kontakt. Paweł poczuł się odpowiedzialny za rodzinę siostry. Ja też chciałam pomóc, ale nie spodziewałam się, że ta pomoc stanie się naszym codziennym obowiązkiem.

— Kinga, może zabierzecie dzieciaki do kina? — pytała Iwona co drugi weekend. — Maciek tak lubi te wasze popcorny! — śmiała się, jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie.

Z początku nie miałam nic przeciwko. Dzieci były urocze, a Paweł cieszył się ich obecnością. Ale z czasem prośby zamieniły się w żądania. — Zosia musi mieć nowy plecak na wycieczkę szkolną. Może kupicie jej taki porządny? — mówiła Iwona przez telefon, nie pytając nawet, czy mamy na to środki.

Najgorsze było to, że Paweł nie widział problemu. — To tylko dzieci — tłumaczył. — Przecież nas stać.

Ale mnie bolało coraz bardziej. Czułam się wykorzystywana. Nasze własne plany schodziły na dalszy plan. Wakacje? Najpierw trzeba było zabrać Zosię i Maćka nad morze, bo „dzieci nigdy nie widziały Bałtyku”. Urodziny? Zawsze organizowane u nas, bo „u Iwony za mało miejsca”.

Pewnego dnia wróciłam z pracy zmęczona i zobaczyłam w kuchni Iwonę pijącą moją ulubioną kawę. — Zostawiłam dzieci u was na noc, mam randkę — rzuciła lekko. Nawet nie zapytała.

— Iwona, czy ty w ogóle rozumiesz, że mamy swoje życie? — zapytałam ostro.

Spojrzała na mnie z udawanym zdziwieniem. — Ale przecież jesteście rodziną! Rodzina sobie pomaga! — odparła teatralnie.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość. Przez lata tłumiłam frustrację, ale tego dnia coś we mnie pękło.

Wieczorem powiedziałam o wszystkim Pawłowi.

— Przesadzasz — westchnął. — Iwona ma ciężko. Pomagamy jej trochę więcej niż innym, ale to nic złego.

— To nie jest trochę więcej! — wybuchłam. — To jest całe nasze życie podporządkowane jej dzieciom! Kiedy ostatnio byliśmy sami w kinie? Kiedy pojechaliśmy gdzieś tylko we dwoje?

Paweł milczał długo. W końcu wyszedł na balkon i zapalił papierosa – pierwszy raz od lat.

Następnego dnia Iwona zadzwoniła o siódmej rano.

— Kinga, musisz odebrać Zosię ze szkoły i zawieźć ją do lekarza. Ja mam ważne spotkanie — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Nie mogę dziś wyjść z pracy — odpowiedziałam stanowczo.

— To poproś Pawła! — rzuciła i rozłączyła się bez słowa podziękowania.

W pracy nie mogłam się skupić. Czułam narastającą presję i bezsilność. Po południu zadzwoniła mama:

— Kinga, słyszałam od Iwony, że jesteś ostatnio jakaś oschła dla dzieci. Co się dzieje?

Zacisnęłam zęby. Nawet mama została wciągnięta w tę grę!

Wieczorem Paweł wrócił do domu przybity.

— Iwona była dziś u mnie w pracy — powiedział cicho. — Powiedziała wszystkim kolegom, że zaniedbuję rodzinę.

— To już jest przegięcie! — krzyknęłam i poczułam łzy napływające do oczu.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Iwona zaczęła rozsyłać po rodzinie wiadomości o tym, jak bardzo ją zawodzimy. Ciotka Halina zadzwoniła z pretensjami: — Kinga, rodzina jest najważniejsza! Jak możesz odwracać się od dzieci?

Wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego – zaszłam w ciążę.

Byliśmy szczęśliwi jak nigdy dotąd. Paweł chodził uśmiechnięty od ucha do ucha, planował pokoik dla dziecka i mówił o przyszłości z nadzieją w głosie.

Ale Iwona nie potrafiła ukryć rozczarowania.

— To teraz już na pewno nie będziecie mieć czasu dla moich dzieci! — powiedziała z wyrzutem podczas rodzinnego obiadu u mamy.

— Iwona, będziemy mieć własne dziecko. Musimy zadbać o siebie — odpowiedział spokojnie Paweł.

I wtedy wybuchła prawdziwa burza.

Iwona zaczęła płakać przy stole:

— Zawsze mogłam na was liczyć! Teraz zostawiacie mnie samą! Co ja powiem dzieciom?

Mama próbowała ją uspokoić:

— Iwonka, przecież Kinga też będzie potrzebować pomocy…

Ale Iwona już nie słuchała. Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.

Od tego dnia przestała się do nas odzywać. Zosia i Maciek przestali przychodzić do nas na weekendy. Poczułam ulgę… ale też smutek i poczucie winy.

Kilka tygodni później dostałam list od Zosi:

„Kochana ciociu Kingo,
Dlaczego już nas nie kochasz? Mama mówi, że teraz będziesz miała swoje dziecko i o nas zapomnisz…”

Czytałam te słowa ze ściśniętym gardłem. Wiedziałam, że to nie są słowa dziewięciolatki – to echo żalu i manipulacji dorosłych.

Paweł był rozdarty:

— Może powinniśmy jakoś pomóc…

Ale ja już wiedziałam jedno: jeśli teraz nie postawię granic, nigdy nie będziemy szczęśliwi jako rodzina.

Napisałam do Iwony wiadomość:

„Iwona,
Zawsze chcieliśmy pomagać Tobie i dzieciom, ale musimy też myśleć o sobie i naszym dziecku. Nie chcę więcej czuć się winna za to, że dbam o własną rodzinę. Jeśli chcesz porozmawiać jak dorosła kobieta – jestem otwarta na rozmowę bez pretensji i manipulacji.”

Nie odpowiedziała przez kilka dni. W końcu zadzwoniła:

— Kinga… może rzeczywiście przesadziłam… Ale ja naprawdę nie daję sobie rady sama…

Rozmawiałyśmy długo – pierwszy raz szczerze od lat. Powiedziałam jej o swoich uczuciach, o zmęczeniu i o tym, jak bardzo pragnę mieć własną rodzinę bez poczucia winy.

Iwona płakała przez telefon:

— Bałam się zostać sama…

Obiecałam jej pomóc – ale na moich warunkach. Raz w miesiącu zabieramy dzieci na lody albo do kina – ale już nigdy nie pozwolę sobą manipulować.

Dziś nasze relacje są inne – mniej intensywne, bardziej zdrowe. Paweł nauczył się mówić „nie”, a ja odzyskałam spokój ducha.

Czasem patrzę na nasze życie i zastanawiam się: dlaczego tak trudno postawić granice nawet najbliższym? Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie winy tylko dlatego, że chcieliście zadbać o siebie?