Moja rodzina to prawdziwi pasożyci: Z Bartkiem daliśmy im lekcję, której długo nie zapomną

– Znowu oni? – wykrztusiłam, patrząc na ekran telefonu. Wiadomość od mojej siostry: „Hej, jutro wpadniemy z dzieciakami, już się nie możemy doczekać sauny!”. Stałam w kuchni, ręce miałam po łokcie w cieście na domowe bułki, a w środku aż kipiało mi ze złości. Bartek siedział przy stole i przeglądał gazetkę Castoramy, gdzie miesiąc temu znaleźliśmy naszą wymarzoną saunę z olchy. – Anka, musimy pogadać – powiedział cicho, a ja wiedziałam, że jemu też już puszczają nerwy.

Kiedy kupowaliśmy tę saunę, była naszym małym marzeniem. Po latach odkładania każdego grosza, po wszystkich tych wieczorach, gdy zamiast kina siedzieliśmy w domu i liczyliśmy złotówki. Chcieliśmy mieć miejsce tylko dla siebie – azyl po pracy, gdzie będziemy mogli być razem i odpocząć. Ale odkąd rodzina się dowiedziała, nasz dom zamienił się w publiczne spa.

Najpierw przyjechali moi rodzice – „tylko na chwilkę, Aniu, dawno cię nie widzieliśmy”. Potem siostra Magda z mężem i dziećmi – „dzieciaki tak bardzo chcą popływać w basenie i potem do sauny, przecież to takie zdrowe!”. Brat Tomek z narzeczoną – „u nas w bloku ciągle hałas, a u was taki spokój”.

I tak tydzień w tydzień. Wszyscy przyjeżdżali, rozkładali się na ogrodzie, wyjadali wszystko z lodówki i potem szli do sauny. My z Bartkiem zamiast odpoczywać, biegaliśmy wokół nich z tacami kanapek i napojów. Kiedy odważyłam się powiedzieć, że chcielibyśmy mieć weekend tylko dla siebie, mama się obraziła: – No przepraszam bardzo, że chcemy cię widzieć! To już nie jesteśmy rodziną?

Pewnego wieczoru siedzieliśmy z Bartkiem na tarasie. – Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zapytał. – Że oni tego w ogóle nie doceniają. Jakby to była ich własność.

Milczałam. Wtedy dotarło do mnie, że jeśli czegoś nie zmienimy, nigdy nie będziemy mieli spokoju.

Wymyśliliśmy plan.

Następnej soboty przygotowaliśmy wszystko jak zwykle – ogród wypielęgnowany, sauna nagrzana. Rodzina zjawiła się punktualnie o drugiej. Dzieci biegały po trawie, Magda już rozpakowywała swój „domowy” sernik (który nigdy nie był dla nas), Tomek otwierał piwo z naszej lodówki.

– To co, kiedy nas wpuszczacie do sauny? – dopytywała mama niecierpliwie.

Bartek uśmiechnął się szeroko: – Dzisiaj trochę inaczej. Postanowiliśmy, że tym razem każdy płaci za siebie.

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na nas jak na kosmitów.

– Żartujesz? – wykrztusiła Magda.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Sauna kosztuje – drewno do palenia, woda, prąd. Jedzenie i picie też kosztuje. Więc kto chce do sauny, dorzuca się dwie stówki za osobę. A kto chce jeść i pić – przynosi swoje.

Mama pobladła: – Nigdy bym się tego po was nie spodziewała… Przecież jesteśmy rodziną!

– Właśnie dlatego – odpowiedział Bartek. – Rodzina powinna szanować nasze granice i nie traktować naszej gościnności jak czegoś oczywistego.

Zapanowała długa, niezręczna cisza. Dzieci zaczęły marudzić, że chcą do basenu. Tomek obrażony wstał: – To my wracamy do domu.

Magda syknęła przez zęby: – Tego ci nie zapomnę!

Kiedy wszyscy wyszli, usiedliśmy z Bartkiem sami w saunie. Było cicho. Tylko trzaskanie drewna i zapach olchy. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam spokój.

Przez kolejne tygodnie było dziwnie. Mama nie dzwoniła jak dawniej. Magda pisała tylko krótkie wiadomości typu „Wszystko ok”. Tomek całkiem mnie ignorował.

Czasem miałam wyrzuty sumienia – czy nie przesadziłam? Ale potem przypominałam sobie wszystkie te weekendy spędzone na obsługiwaniu innych we własnym domu.

Pewnego dnia dostałam wiadomość od mamy: „Aniu, możemy wpaść na kawę? Tylko my dwie”. Zgodziłam się. Siedziałyśmy przy stole i nagle powiedziała: – Wiesz… chyba przesadziliśmy. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo was to obciąża.

Przytuliła mnie i poczułam łzy pod powiekami.

Dziś rodzina wpada tylko czasem – a jeśli już przychodzą, przynoszą coś dobrego albo pomagają w ogrodzie. Nasza sauna znów jest tylko nasza.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musiałam posunąć się aż tak daleko? Czy stawianie granic nawet wobec najbliższych jest egoizmem czy zdrowym rozsądkiem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?