Moja mama odmawia opieki nad wnukami, a ja muszę utrzymać rodzinę – czy naprawdę jestem sama?

– Mamo, proszę cię, tylko dwa popołudnia w tygodniu. Ja naprawdę nie mam już wyjścia – mój głos drżał, a w oczach czułam łzy. Stałam w kuchni, trzymając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za ścianą dzieci kłóciły się o klocki, a najmłodsza, Zosia, właśnie zaczynała płakać.

– Kasiu, ja już swoje wychowałam. Mam swoje życie. Nie mogę być twoją nianią – usłyszałam chłodny głos mamy. Przez chwilę miałam wrażenie, że rozmawiam z obcą osobą.

Od śmierci Pawła minął rok. Zostałam sama z trójką dzieci: Michałem, który właśnie zaczął szkołę, Julką – przedszkolakiem i Zosią, która jeszcze nie umiała mówić „mama”. Kiedy Paweł zginął w wypadku samochodowym, świat mi się zawalił. Przez pierwsze miesiące żyłam jak w transie. Brat pomagał, jak mógł – przywoził zakupy, czasem zabierał dzieci na spacer. Ale on też ma żonę i dwójkę maluchów.

Zasiłek po Pawle ledwo starczał na rachunki. Mieszkanie było nasze, ale czynsz i opłaty rosły z miesiąca na miesiąc. Nie miałam wyboru – musiałam wrócić do pracy. Znalazłam etat w sklepie spożywczym na osiedlu. Praca ciężka, płaca marna, ale przynajmniej mogłam wracać do domu na noc.

Największym problemem była opieka nad dziećmi. Przedszkole dla Julki i Michała to jedno, ale Zosia była za mała. Żłobek? Kolejka na rok do przodu i horrendalne opłaty. Znajome mamy czasem pomagały, ale ile można prosić? Mama mieszkała dwie ulice dalej, była na emeryturze – wydawało mi się to oczywiste.

– Mamo, ja nie proszę cię o wszystko. Tylko o te dwa popołudnia. Przecież sama mówiłaś, że dzieci są dla ciebie wszystkim…

– Kasiu, ja mam swoje sprawy. Chodzę na jogę, spotykam się z koleżankami. Nie chcę być uwiązana do twojego domu. Musisz sobie radzić sama.

Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Mama zawsze była stanowcza, ale nigdy nie sądziłam, że zostawi mnie w takiej chwili. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy byłam rozkojarzona, w domu wybuchałam o byle co. Michał patrzył na mnie wielkimi oczami i pytał: „Mamo, dlaczego jesteś smutna?”

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i liczyłam pieniądze. Po opłatach zostawało niewiele na jedzenie i ubrania dla dzieci. Czasem musiałam wybierać: mleko dla Zosi czy nowe buty dla Michała? Wstydziłam się prosić o pomoc sąsiadki czy koleżanki z pracy.

Pewnego dnia przyszła do mnie Basia – mama kolegi Michała ze szkoły.

– Kasia, słyszałam od Michała, że masz ciężko… Może mogę ci jakoś pomóc? – zaproponowała cicho.

Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Przez chwilę chciałam odmówić, ale potem pomyślałam o dzieciach.

– Jeśli mogłabyś czasem odebrać Michała ze szkoły…

– Oczywiście! I nie krępuj się prosić – uśmiechnęła się Basia.

To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam się mniej samotna. Ale problem z Zosią pozostał. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z mamą.

– Mamo, naprawdę nie rozumiesz? Ja nie dam rady sama! – wybuchłam przez telefon.

– Kasiu, nie możesz ciągle liczyć na innych. Musisz być silna – odpowiedziała spokojnie.

Wtedy coś we mnie pękło.

– Silna? Byłam silna przez cały ten rok! Ale już nie mam siły…

Rozłączyłam się i rozpłakałam jak dziecko. Michał przyszedł do kuchni i przytulił mnie mocno.

– Mamo, wszystko będzie dobrze – szepnął.

Zaczęłam szukać innych rozwiązań: ogłoszenia o opiekunkach, prośby do sąsiadek. Każda złotówka była na wagę złota. Czasem zostawiałam Zosię u starszej pani z klatki obok – bałam się, ale nie miałam wyboru.

W pracy szefowa zaczęła krzywo patrzeć na moje spóźnienia i nagłe wyjścia.

– Kasia, ja rozumiem twoją sytuację, ale sklep musi funkcjonować…

Czułam się jak w potrzasku. Dzieci były coraz bardziej nerwowe. Michał zaczął mieć problemy w szkole – nauczycielka wezwała mnie na rozmowę.

– Pani Kasiu, Michał jest zamknięty w sobie… Może potrzebuje wsparcia psychologa?

Znowu poczułam się winna – czy naprawdę jestem aż tak złą matką?

W końcu postanowiłam porozmawiać z mamą twarzą w twarz. Poszłam do niej wieczorem, kiedy wiedziałam, że będzie sama.

– Mamo… Ja już nie proszę o pomoc dla siebie. Proszę dla twoich wnuków. One cię potrzebują…

Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.

– Kasiu… Ja naprawdę nie wiem, czy dam radę fizycznie… Boję się odpowiedzialności…

Wtedy zrozumiałam – ona też się boi. Może nie chce tego przyznać przede mną ani przed sobą samą?

Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem, ale bez żalu. Wiedziałam już, że muszę liczyć przede wszystkim na siebie i ludzi dobrej woli wokół mnie.

Dziś jest trochę lepiej – Basia pomaga mi z dziećmi, a ja staram się odwdzięczać jej drobnymi przysługami. Czasem mama przychodzi na chwilę pobawić się z wnukami – nie tak często jak bym chciała, ale zawsze to coś.

Często zastanawiam się: czy to ja jestem niewdzięczna córką? Czy może mama ma prawo do swojego życia? A może po prostu w dzisiejszych czasach każdy musi walczyć sam?

Czy naprawdę rodzina powinna być ostatnią deską ratunku? Co byście zrobili na moim miejscu?