Miłość, która nie zna kompromisów – historia Marty i jej córki
– Zosia! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie jadła przy komputerze?! – głos Pawła odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Moja trzynastoletnia córka nawet nie podniosła wzroku znad ekranu.
– Przecież nie jem na klawiaturze, tylko obok – mruknęła pod nosem.
– Nie dyskutuj ze mną! – Paweł podszedł do niej gwałtownie. – W moim domu obowiązują moje zasady!
Patrzyłam na nich z kuchni, z łyżką w ręce, czując narastające napięcie. To był dopiero trzeci miesiąc naszego wspólnego mieszkania, a już miałam wrażenie, że codziennie chodzę po polu minowym.
Gdyby ktoś pięć lat temu powiedział mi, że będę samotną matką z dzieckiem i nowym partnerem, który nie potrafi zaakceptować mojej córki – wyśmiałabym go. Ale życie napisało dla mnie inny scenariusz. Zosia pojawiła się na świecie, gdy miałam dwadzieścia jeden lat. Jej ojciec, Michał, zniknął szybciej niż zdążyłam powiedzieć „ciąża”. Moja mama, Barbara, powtarzała wtedy:
– Marta, życie cię nie oszczędza. Ale pamiętaj – dziecko to nie kara. To twoja siła.
Przez lata byłam tylko ja i Zosia. Praca w sklepie spożywczym na Mokotowie, wieczorne studia zaoczne, kredyt na kawalerkę i wieczny brak czasu. Ale dawałyśmy radę. Zosia była moim oczkiem w głowie – może nawet za bardzo ją rozpieszczałam. Pozwalałam jej na długie wieczory z książkami fantasy, na pizzę w piątki i na to, by spała ze mną w łóżku, gdy miała zły sen.
Kiedy poznałam Pawła – wysokiego, pewnego siebie informatyka po przejściach – wydawało mi się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Był czuły, zabawny i miał własne mieszkanie. Po pół roku zaproponował, żebyśmy zamieszkały razem.
– Marta, przecież nie będziemy całe życie spotykać się po pracy jak nastolatki. Zosia jest już duża. Damy radę stworzyć rodzinę – przekonywał mnie.
Zosia przyjęła tę wiadomość bez entuzjazmu.
– Mamo… a co jeśli on nas nie polubi? – zapytała pewnej nocy.
– Zosiu, przecież Paweł cię zna i lubi. Po prostu musimy się wszyscy przyzwyczaić.
Pierwsze tygodnie były jak miód na serce. Wspólne śniadania, wieczory filmowe, spacery po Polu Mokotowskim. Ale szybko zaczęły się tarcia. Paweł miał swoje zasady: porządek w pokoju, zero jedzenia przy komputerze, obowiązkowe wyjścia na rower w weekendy.
Zosia zamknęła się w sobie. Coraz częściej słyszałam trzask drzwi jej pokoju i widziałam łzy w oczach.
– Mamo, on mnie nie lubi – powiedziała kiedyś cicho.
– To nieprawda… Po prostu musi się przyzwyczaić.
Ale sama już nie byłam tego taka pewna.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił z pracy wyjątkowo podenerwowany.
– Marta, musimy porozmawiać o twojej córce. Ona nie szanuje moich zasad! Nie będę tolerował takiego zachowania!
– Paweł… ona ma trzynaście lat. To trudny wiek…
– Trudny wiek? Ty ją po prostu rozpieszczasz! Wszystko jej wolno! A potem masz pretensje do świata!
Zosia stała za drzwiami i słyszała każde słowo. W nocy przyszła do mnie do łóżka i wtuliła się jak wtedy, gdy była mała.
– Mamo… ja chcę wrócić do naszego starego mieszkania.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… chyba popełniłam błąd. Zosia jest nieszczęśliwa.
– Marta, dziecko zawsze będzie najważniejsze. Facetów możesz mieć wielu. Córkę masz jedną.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem.
– Paweł… może trochę odpuścisz? Daj jej czas…
– Nie zamierzam być chłopcem do bicia! Albo ona się dostosuje, albo…
Nie dokończył zdania. Ale ja już wiedziałam.
Wieczorem usiadłam z Zosią na kanapie.
– Córeczko… co byś chciała?
– Chcę być z tobą. Tylko z tobą.
Spakowałyśmy walizki jeszcze tej samej nocy. Paweł próbował mnie zatrzymać:
– Marta! Przesadzasz! Ona tobą manipuluje!
Ale ja już wiedziałam, że nie mogę pozwolić nikomu wybierać między miłością do dziecka a miłością do mężczyzny.
Wróciłyśmy do naszej kawalerki na Ursynowie. Było ciasno i skromnie, ale znów mogłyśmy oddychać pełną piersią. Zosia zaczęła się uśmiechać. Ja też poczułam ulgę – choć serce bolało mnie przez wiele tygodni.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę ją rozpieszczałam? Czy można kochać dziecko za bardzo? Czy każda matka musi wybierać między własnym szczęściem a szczęściem dziecka? Może to właśnie jest prawdziwa miłość – ta bez kompromisów?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?