Miękki początek, twardy finał – historia o rodzinnych ranach, które nie chcą się zagoić
Już od progu czułam, że to nie będzie zwykły weekend. Drzwi otworzyła mi teściowa, pani Halina, z tym swoim wymuszonym uśmiechem i spojrzeniem, które zawsze prześlizgiwało się po mnie jakby byłam przezroczysta. – O, Aniu, wreszcie jesteście. Spóźniliście się, obiad już prawie zimny – powiedziała tonem, który miał być żartobliwy, ale w jej ustach brzmiał jak wyrzut. Mój mąż, Tomek, ścisnął moją dłoń pod płaszczem. Nasza córka, Zosia, schowała się za moimi plecami.
– Przepraszamy, korki na S8 – odpowiedział Tomek, próbując rozładować atmosferę. – Zosia była dzielna, nie marudziła ani trochę.
– No tak, dzieci teraz tylko w telefonach siedzą – rzuciła teściowa i odwróciła się na pięcie. W kuchni już czekał teść, pan Marian, z gazetą i kubkiem herbaty. Nawet nie podniósł wzroku.
Wiedziałam, że ten wyjazd będzie trudny. Tomek nalegał: „To tylko dwa dni. Mama ma imieniny. Nie możemy się wiecznie wymigiwać.” Ale ja pamiętałam każde poprzednie spotkanie – każdą drobną złośliwość Haliny, każde porównanie do jej córki Iwony („Iwonka to by tak nie zrobiła”, „Iwonka zawsze pamięta o moich imieninach”).
Usiedliśmy do stołu. Zupa była letnia. Halina nalała mi najmniej. – Aniu, ty przecież na diecie jesteś? – zapytała z fałszywą troską.
– Nie jestem na diecie – odpowiedziałam cicho.
– Aha… No to może powinnaś być – mruknęła pod nosem.
Tomek spojrzał na mnie przepraszająco. Zosia zaczęła dłubać łyżką w talerzu.
Po obiedzie Halina zaproponowała kawę. – Tylko dla dorosłych – powiedziała głośno, patrząc na mnie znacząco. – Zosia może dostać herbatę. Słodzoną? Chociaż… lepiej nie, bo potem nie zaśnie.
Wyszłam na chwilę do łazienki. Zamknęłam drzwi i oparłam się o zimne kafelki. W lustrze zobaczyłam zmęczoną twarz i oczy pełne łez. Ile jeszcze razy dam się upokorzyć? Ile razy będę udawać przed Tomkiem i Zosią, że wszystko jest w porządku?
Wieczorem Halina zaczęła opowiadać o Iwonie: – Wiesz, Aniu, Iwonka to teraz awans dostała. Taka zdolna dziewczyna. Sama sobie radzi ze wszystkim. Nawet dom kupili z mężem pod Warszawą…
– Mamo… – przerwał jej Tomek.
– Co? Przecież mówię prawdę! Każda matka jest dumna ze swoich dzieci. Ale niektóre dzieci to tylko narzekają i ciągle czegoś chcą…
Poczułam, jak coś we mnie pęka. – Pani Halino… czy pani naprawdę uważa, że jestem gorsza od Iwony? Że nie zasługuję na szacunek?
Zapadła cisza. Teść chrząknął nerwowo.
– Aniu… ja tylko chcę dla Tomka jak najlepiej – odpowiedziała teściowa lodowatym tonem.
– A dla mnie? Dla Zosi? – zapytałam drżącym głosem.
Tomek wstał od stołu. – Mamo, dość! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestała porównywać Anię do Iwony? To moja żona! Kocham ją! Jeśli nie potrafisz jej zaakceptować, to przestaniemy tu przyjeżdżać!
Halina pobladła. – To szantaż? Po tylu latach?!
– To nie szantaż. To ochrona mojej rodziny – odpowiedział stanowczo Tomek.
Zosia zaczęła płakać. Wzięłam ją na ręce i wyszłam z kuchni.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez drzwi rozmowę Tomka z matką:
– Mamo, czemu ty zawsze musisz wszystko psuć? Czemu nie możesz po prostu być miła?
– Bo ona cię zmieniła! Odkąd jesteście razem, coraz rzadziej dzwonisz! Nie rozumiesz?
– Rozumiem tylko tyle, że jeśli dalej będziesz tak traktować Anię i Zosię, to stracisz nas wszystkich.
Rano spakowałam rzeczy szybciej niż zwykle. Halina nawet nie wyszła się pożegnać. Teść podał mi rękę bez słowa.
W drodze powrotnej Tomek milczał przez większość czasu. W końcu powiedział:
– Przepraszam cię za wszystko. Za to, że pozwoliłem jej tak cię traktować przez tyle lat.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Wieczorem w domu Zosia zapytała:
– Mamo… czy babcia nas nie lubi?
Zabrakło mi słów.
Czasem myślę: ile jeszcze rodzin musi przejść przez takie piekło? Czy naprawdę więzy krwi są ważniejsze niż szacunek i miłość? Czy ktoś z was też musiał kiedyś wybrać między własnym spokojem a lojalnością wobec rodziny?