Między sercem a sumieniem: Historia Marii z Wrocławia

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Wazon z bzu na stole zakołysał się niebezpiecznie, a ja przez chwilę stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. To był ten moment – moment, w którym mój świat rozpadł się na kawałki. Mąż, Andrzej, wyszedł z domu trzaskając drzwiami, zostawiając mnie samą z decyzją, której nigdy nie chciałam podejmować.

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Nasza córka, Agata, zadzwoniła do mnie późnym wieczorem. Płakała tak bardzo, że ledwo mogłam ją zrozumieć.

– Mamo… – łkała – Michał mnie zostawił. Zostawił mnie z dziećmi. Nie mam dokąd pójść.

Serce mi pękło. Michał był jej mężem od dziesięciu lat, ojcem moich dwóch wnuków – Julki i Kuby. Zawsze wydawał się odpowiedzialny, spokojny. Ale życie potrafi zaskoczyć nawet najbardziej czujnych.

– Agatko, przyjedź do nas – powiedziałam bez wahania. – Zawsze masz tu dom.

Nie wiedziałam wtedy, że ta decyzja wywoła lawinę zdarzeń, które roztrzaskają naszą rodzinę na drobne kawałki.

Andrzej nie był zachwycony. Od lat powtarzał, że dzieci muszą radzić sobie same. Że nie można ich rozpieszczać, bo nigdy nie nauczą się samodzielności. Ale ja… ja byłam matką i babcią. Nie potrafiłam odmówić pomocy własnej córce.

Agata przyjechała następnego dnia z dwójką dzieci i walizką pełną pośpiesznie spakowanych ubrań. Julka miała wtedy siedem lat, Kuba cztery. Byli przestraszeni i cisi, tulili się do matki jakby świat miał się zaraz skończyć.

– Mamo, przepraszam… – szeptała Agata, ściskając moją dłoń. – Nie chciałam cię obciążać.

– Przestań – odpowiedziałam stanowczo. – Jesteście rodziną. Zawsze możecie na mnie liczyć.

Andrzej przez pierwsze dni milczał. Chodził po domu jak cień, unikał spojrzenia Agaty i wnuków. Wieczorami zamykał się w swoim gabinecie i udawał, że czyta gazetę. Wiedziałam jednak, że nie czyta – tylko patrzy w ścianę i walczy ze sobą.

Pewnego wieczoru wybuchł.

– Maria! – krzyknął tak głośno, że aż podskoczyłam. – Ile to jeszcze potrwa? To nie hotel! Ja też mam swoje granice!

– Andrzej… To nasza córka! Twoje wnuki! – próbowałam go przekonać.

– A Michał? On sobie gdzieś żyje jak król! A my mamy za niego wszystko naprawiać? Nie zgadzam się na to!

Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że jest dumny i uparty. Ale wiedziałam też, że nie zostawię Agaty samej.

Dni mijały powoli. Agata szukała pracy, dzieci zaczęły chodzić do pobliskiego przedszkola i szkoły. Ja starałam się być dla nich wsparciem – gotowałam obiady, pomagałam w lekcjach, tuliłam Julkę gdy płakała po nocach.

Andrzej coraz bardziej zamykał się w sobie. Zaczął wracać później z pracy, unikał wspólnych posiłków. Czułam jak oddalamy się od siebie z każdym dniem.

Pewnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam go siedzącego przy stole z Agatą. Atmosfera była napięta jak struna.

– Tato… – zaczęła niepewnie Agata – Wiem, że to trudne… Ale ja naprawdę nie mam dokąd pójść.

Andrzej spojrzał na nią zimno.

– Powinnaś była lepiej wybierać męża – powiedział cicho. – Teraz wszyscy płacimy za twoje błędy.

Agata rozpłakała się i wybiegła z kuchni. Pobiegłam za nią i przytuliłam ją mocno.

– Nie słuchaj go… On po prostu nie umie okazywać uczuć – szeptałam.

Ale sama w to nie wierzyłam.

Następnego dnia Andrzej przyszedł do mnie wieczorem do sypialni.

– Maria… Musisz wybrać – powiedział bez emocji. – Albo oni, albo ja. Nie dam rady dłużej żyć w takim chaosie.

Patrzyłam na niego w osłupieniu.

– Jak możesz stawiać mi taki warunek? To twoja rodzina!

– Ja już podjąłem decyzję – odpowiedział twardo. – Jeśli oni zostaną jeszcze tydzień, wyprowadzam się do brata.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim co razem przeszliśmy przez czterdzieści lat małżeństwa. O ślubie w kościele św. Elżbiety we Wrocławiu, o narodzinach Agaty, o pierwszym wspólnym mieszkaniu na Popowicach…

Ale potem widziałam Julkę i Kubę śpiących razem w jednym łóżku, tulących się do siebie ze strachu przed światem. Widziałam Agatę próbującą być silną dla swoich dzieci…

Rano podjęłam decyzję.

Zeszłam do kuchni i powiedziałam Andrzejowi:

– Jeśli muszę wybierać między tobą a dziećmi… wybieram dzieci.

Nie powiedział ani słowa. Spakował walizkę i wyszedł bez pożegnania.

Zostałam sama z Agatą i wnukami. Przez pierwsze dni byłam jak w transie – robiłam wszystko mechanicznie: gotowałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Ale nocami płakałam w poduszkę tak cicho, żeby nikt nie słyszał.

Agata znalazła pracę jako nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej na Oporowie. Zaczęła powoli stawać na nogi. Dzieci odzyskiwały radość życia – Julka zaczęła chodzić na balet, Kuba grał w piłkę nożną w lokalnym klubie sportowym.

Ale ja… ja czułam się coraz bardziej pusta w środku. Brakowało mi Andrzeja – jego obecności, jego żartów przy niedzielnym rosole, nawet jego uporu i kłótni o politykę przy telewizorze.

Czasem dzwonił do mnie jego brat Janek i pytał:

– Maria… Może byś spróbowała pogadać z Andrzejem? On tęskni…

Ale ja wiedziałam, że Andrzej jest dumny jak paw i nigdy nie przyzna się do błędu.

Minął rok od tamtego dnia. Agata wynajęła mieszkanie niedaleko naszej kamienicy i powoli układa sobie życie na nowo. Dzieci odwiedzają mnie co weekend – razem pieczemy ciasta, gramy w planszówki i chodzimy na spacery po Parku Szczytnickim.

Ale wieczorami siadam sama przy stole i patrzę na puste miejsce po Andrzeju. Zastanawiam się czy dobrze zrobiłam… Czy można być dobrą matką i żoną jednocześnie? Czy zawsze trzeba wybierać?

Czasem myślę: czy gdybym postąpiła inaczej, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy duma naprawdę jest ważniejsza od rodziny?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?