Między matką a żoną: Jak rozpadło się moje życie przez rodzinne więzy
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam na klatce schodowej z walizką w ręku, a echo kłótni jeszcze dźwięczało mi w uszach. – Nie wracaj, dopóki nie przeprosisz mamy! – krzyczał za mną mój mąż, Paweł, z twarzą czerwoną od gniewu i bezradności. Wtedy już wiedziałam, że to koniec. Ale zanim do tego doszło, przeszłam przez piekło, którego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi.
Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu. Paweł był cichy, uprzejmy, zawsze gotów pomóc. Miałam za sobą kilka bolesnych rozczarowań i jego spokój był dla mnie jak balsam. Zakochałam się w nim powoli, ostrożnie. Wydawało mi się, że znalazłam kogoś, kto nigdy mnie nie zrani. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak bardzo można się pomylić.
Już na początku naszej relacji pojawiła się pani Teresa – jego matka. – Paulinku, nie zapomnij o obiedzie u mnie w niedzielę! – dzwoniła co tydzień. – Paulinku, kup mleko dla babci! – Paulinku, Paulinku… Czułam się jak widmo przy jego boku. Ale tłumaczyłam sobie: „To tylko silna więź rodzinna, minie z czasem”.
Po ślubie zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na Winogradach. Byliśmy młodzi, pełni planów. Ale już pierwszego dnia po powrocie z podróży poślubnej Paweł zadzwonił do matki: – Mamo, już jesteśmy! Chcesz przyjechać na kawę? – zapytał bez konsultacji ze mną. Zgodziłam się niechętnie. Pani Teresa przyjechała z ciastem i… listą rzeczy do poprawienia w naszym mieszkaniu.
– Zasłony są za krótkie. Kto to tak powiesił? – rzuciła z pogardą.
– To ja… – odpowiedziałam cicho.
– No widzisz, Paulinku? Mówiłam ci, że trzeba było mnie posłuchać.
Paweł tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco. Po jej wyjściu próbowałam rozmawiać:
– Paweł, czuję się tu obco. Twoja mama traktuje mnie jak dziecko.
– Przesadzasz, ona po prostu chce dobrze – odpowiedział i wrócił do przeglądania telefonu.
Z czasem było tylko gorzej. Pani Teresa pojawiała się bez zapowiedzi, poprawiała firanki, zaglądała do lodówki i komentowała moje gotowanie:
– Zupa za słona. Paulinek zawsze lubił delikatniej.
Albo:
– Nie myślałaś o tym, żeby częściej prasować koszule? Paulinek wygląda wtedy tak elegancko…
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moja własna matka próbowała mnie pocieszać:
– Marto, musisz być twardsza! Postaw się!
Ale jak miałam to zrobić, skoro Paweł zawsze stawał po stronie matki?
Punktem zwrotnym była Wigilia trzy lata temu. Zaprosiłam moją rodzinę i rodzinę Pawła do nas. Chciałam pokazać, że potrafię być dobrą gospodynią. Wszystko przygotowałam sama: barszcz z uszkami według przepisu babci, pierogi ruskie, karpia smażonego na maśle…
Pani Teresa weszła do kuchni i zaczęła krytykować:
– Ojejku, kto tak kroi cebulę? Paulinku, pamiętasz jak ci zawsze łzy leciały? Ja to robię szybciej.
Potem przy stole zaczęła opowiadać wszystkim o tym, jak Paweł był chory jako dziecko i jak tylko ona potrafiła go uspokoić.
Moja siostra szepnęła mi do ucha:
– Ty tu jesteś żoną czy służącą?
Po kolacji Paweł podszedł do mnie:
– Mama mówiła, że pierogi były trochę twarde. Może następnym razem poprosisz ją o pomoc?
Poczułam upokorzenie tak głębokie, że łzy same napłynęły mi do oczu.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem wiele razy:
– Czy ty naprawdę nie widzisz, że twoja mama nas niszczy?
– Przesadzasz! Mama chce tylko pomóc! – powtarzał jak mantrę.
W końcu zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Pani Teresa dzwoniła do Pawła codziennie:
– Paulinku, czemu Marta nie odbiera? Co jej jest?
A on tłumaczył:
– Jest zmęczona pracą.
W pracy też nie miałam lekko. Szefowa była wymagająca, a koleżanki z biura plotkowały za moimi plecami:
– Słyszałaś? Marta podobno nie może dogadać się z teściową…
Czułam się osaczona z każdej strony.
Najgorsze przyszło po narodzinach naszej córki, Zosi. Myślałam naiwnie, że dziecko nas połączy. Tymczasem pani Teresa zamieniła nasze mieszkanie w swój drugi dom.
– Paulinku, ja ją przewinę! Ty odpocznij!
Albo:
– Marta nie umie dobrze karmić. Ja ci pokażę!
Pewnego dnia wróciłam z apteki i zobaczyłam panią Teresę siedzącą na moim łóżku z Zosią na rękach.
– Co tu robisz?!
– Przyszłam pomóc. Ty sobie nie radzisz.
Wybuchłam:
– To moje dziecko! Wyjdź!
Paweł wbiegł do pokoju:
– Jak możesz tak mówić do mojej mamy?!
Tego wieczoru spakowałam torbę i pojechałam do mojej mamy na kilka dni. Paweł dzwonił co godzinę:
– Wróć! Mama płacze!
Ale ja już wiedziałam, że coś we mnie pękło.
Po powrocie próbowałam jeszcze ratować nasze małżeństwo. Zapisałam nas na terapię małżeńską. Paweł poszedł raz i więcej nie wrócił:
– Nie będę słuchać obcych ludzi o mojej rodzinie!
Zaczęły się ciche dni i coraz częstsze kłótnie:
– Ty zawsze wszystko komplikujesz!
– A ty nigdy nie stajesz po mojej stronie!
Któregoś dnia pani Teresa zadzwoniła wieczorem:
– Paulinku, źle się czuję…
Paweł zerwał się z kanapy:
– Jadę do mamy!
Zostałam sama z płaczącą Zosią na rękach.
Wtedy podjęłam decyzję. Spakowałam siebie i córkę. Pojechałyśmy do mojej mamy na wieś pod Gnieznem. Tam przez kilka tygodni dochodziłam do siebie. Paweł dzwonił coraz rzadziej. W końcu przysłał SMS-a: „Nie mogę wybrać między tobą a mamą”.
Złożyłam pozew o rozwód.
Dziś mieszkam sama z Zosią w małym mieszkaniu na Jeżycach. Pracuję dużo, ale jestem spokojniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem patrzę na córkę i zastanawiam się: czy lepiej być samotną matką niż żoną mężczyzny bez własnego zdania?
Czy naprawdę rodzina powinna być ważniejsza niż własne szczęście? Czy ktoś z was też musiał wybierać między sobą a cudzymi oczekiwaniami?