Miałem 16 lat, kiedy przyprowadziłem ją do domu. Ta noc zmieniła wszystko.

Miałem zaledwie 16 lat, kiedy przyprowadziłem ją do domu. Była noc, deszcz bębnił o parapet, a ja trzymałem ją za rękę tak mocno, jakby to miało nas uratować przed całym światem. W progu stanęła moja matka – w szlafroku, z rozczochranymi włosami i oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.

– Michał, co ty wyprawiasz? – jej głos był ostry jak nóż.

– Mamo, to jest Marta. Musi u nas zostać. – powiedziałem cicho, ale stanowczo.

Marta była starsza ode mnie o rok, a jej brzuch zdradzał już zaawansowaną ciążę. Widziałem ją w szkole – zawsze samotna, z opuszczoną głową, jakby chciała zniknąć. Szeptano o niej na korytarzach: „To ta od Kacpra z technikum”, „Podobno rodzice ją wyrzucili”, „Sama sobie winna”.

Ojciec pojawił się w drzwiach kuchni, zaspany i zły.

– Co tu się dzieje? Kto to jest?

– Ona nie ma gdzie iść – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. – Proszę, tato.

Przez chwilę milczeli. Marta stała obok mnie, trzęsąc się z zimna i strachu. W końcu matka westchnęła ciężko.

– Dobrze. Ale jutro pogadamy.

Zamknęliśmy się w moim pokoju. Marta usiadła na łóżku i rozpłakała się bezgłośnie. Usiadłem obok niej, nie wiedząc, co powiedzieć. Byłem przerażony – nie tylko tym, co pomyślą rodzice, ale też tym, co będzie dalej.

Następnego dnia rano atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą. Matka podała nam herbatę bez słowa. Ojciec patrzył na mnie z rozczarowaniem.

– Michał, masz 16 lat! Chcesz być ojcem? Nawet nie twoje dziecko! – wybuchł w końcu.

– Ona nie ma nikogo! – krzyknąłem. – Nie zostawię jej na ulicy!

Matka zaczęła płakać. Ojciec wyszedł trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni dom zamienił się w pole bitwy. Rodzice kłócili się po nocach, sąsiedzi szeptali za płotem, a ja próbowałem być silny dla Marty. W szkole patrzono na mnie jak na dziwaka. Koledzy przestali się odzywać.

Pewnego wieczoru Marta wybuchła:

– Po co to wszystko robisz? Przecież możesz mieć normalne życie! Ja jestem tylko problemem!

– Nie jesteś problemem – odpowiedziałem cicho. – Chcę ci pomóc. Chociaż tyle mogę zrobić.

Wiedziałem, że jej rodzice wyrzucili ją z domu zaraz po tym, jak dowiedzieli się o ciąży. Ojciec Marty był nauczycielem w podstawówce w sąsiedniej wsi – bał się plotek bardziej niż własnej córki. Matka nie odezwała się do niej od tygodni.

Któregoś dnia przyszła do nas ciotka Halina – siostra mojej matki.

– Co ty robisz tej rodzinie? – syknęła do mnie na osobności. – Przez ciebie wszyscy będą gadać! Twoja matka już nie śpi po nocach!

– Ciociu, ona nie ma nikogo…

– A ty masz 16 lat! Myślisz, że życie to serial? Obudź się!

Zacisnąłem pięści ze złości i bezsilności.

Wkrótce zaczęły się problemy finansowe. Ojciec groził, że jeśli Marta zostanie dłużej, wyrzuci mnie z domu razem z nią. Matka próbowała mediować, ale sama była na skraju załamania nerwowego.

Pewnej nocy usłyszałem ich rozmowę przez cienką ścianę:

– On już nie jest dzieckiem… Ale przecież to nie jego odpowiedzialność! – płakała matka.
– A co ludzie powiedzą? – warczał ojciec.
– Może lepiej by było… żeby pojechali gdzieś daleko…

Wtedy poczułem się naprawdę samotny.

Marta coraz częściej płakała po nocach. Czułem się bezradny. Próbowałem dorabiać po szkole – roznosiłem ulotki, myłem samochody na myjni pod blokiem. Każda złotówka była na wagę złota.

Któregoś dnia Marta dostała silnych bólów brzucha. Zawieźliśmy ją do szpitala powiatowego w Otwocku. Siedziałem na korytarzu przez całą noc, modląc się w duchu, żeby wszystko było dobrze.

Rano lekarz wyszedł do mnie:

– Pan jest ojcem?

– Nie… To znaczy…

– Dziecko urodziło się przedwcześnie. Dziewczynka waży dwa kilo. Ale będzie dobrze.

Poczułem ulgę tak wielką, że aż usiadłem na podłodze.

Rodzice przyjechali do szpitala dopiero następnego dnia. Matka spojrzała na maleńką dziewczynkę przez szybę inkubatora i rozpłakała się.

– Ona niczemu nie jest winna…

Ojciec milczał długo, aż w końcu powiedział:

– Dobrze. Zostają u nas do czasu aż staną na nogi.

Po powrocie do domu życie nabrało nowego rytmu. Marta była wykończona i przestraszona, ale opiekowała się córeczką najlepiej jak umiała. Ja starałem się być wsparciem – choć sam byłem jeszcze dzieckiem.

Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem jej ojca – tego samego, który wyrzucił ją z domu.

– Chciałem zobaczyć wnuczkę – powiedział cicho.

Marta patrzyła na niego długo bez słowa. W końcu pozwoliła mu wejść.

Rozmowa była trudna i pełna łez. Przepraszał ją za wszystko, ale ona tylko kiwała głową milcząco.

Po tej wizycie coś w niej pękło – zaczęła mówić więcej, śmiać się z moją mamą przy herbacie, nawet pomagać w kuchni.

Ale ja czułem coraz większy ciężar na swoich barkach. W szkole byłem już tylko „tym od ciężarnej”, a nauczyciele patrzyli na mnie z litością lub pogardą.

Któregoś dnia wróciłem do domu i zobaczyłem Martę pakującą rzeczy do torby.

– Co robisz?

– Jadę do siostry mojej mamy do Lublina. Dostałam od niej zaproszenie… Może tam dam radę zacząć od nowa…

Zamarłem.

– A ja?

Spojrzała na mnie smutno:

– Michał… Ty musisz żyć swoim życiem. Dziękuję ci za wszystko…

Nie potrafiłem jej zatrzymać. Po prostu wyszła – z dzieckiem na rękach i łzami w oczach.

Przez kilka tygodni chodziłem jak cień po domu. Rodzice próbowali ze mną rozmawiać, ale nie miałem siły na żadne słowa.

Pewnego wieczoru matka usiadła obok mnie na kanapie i objęła ramieniem:

– Synku… Jesteś dobrym człowiekiem. Ale czasem trzeba pozwolić ludziom odejść…

Dopiero wtedy zrozumiałem, że zrobiłem wszystko co mogłem – i że czasem nawet największa miłość i poświęcenie nie wystarczą, by naprawić świat.

Dziś mam 24 lata i często wracam myślami do tamtej nocy sprzed ośmiu lat. Czy zrobiłbym to samo jeszcze raz? Czy miałem prawo decydować za innych? A może właśnie wtedy nauczyłem się najważniejszej lekcji życia?

A wy… czy potrafilibyście przyjąć pod swój dach kogoś takiego jak Marta? Czy odwaga to zawsze poświęcenie siebie?