Matka, która przejrzała teściową – jak jedna rozmowa uratowała moje małżeństwo
Już pierwszego dnia po ślubie, kiedy wróciłam z mężem do naszego wynajmowanego mieszkania w Zabrzu, poczułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała niepewność, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś nas obserwuje. I nie myliłam się – teściowa, pani Grażyna Kaczmarek, już od rana kręciła się pod blokiem, niby przypadkiem, z siatką pełną zakupów. „Przyniosłam wam trochę jedzenia, żebyście nie musieli od razu biegać po sklepach,” powiedziała z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas. Mój mąż, Bartek, spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie powiedział ani słowa.
Od tego momentu zaczęło się piekło. Grażyna pojawiała się codziennie – raz z obiadem, raz z nowymi zasłonami, innym razem z poradą na temat prania. „Paulina, nie powinnaś tak gotować ziemniaków, lepiej je najpierw namoczyć. A firanki? Wiesz, że białe są bardziej eleganckie?” – jej głos rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, gdy była już poza mieszkaniem. Bartek próbował ją uciszać: „Mamo, daj nam trochę przestrzeni.” Ale ona tylko machała ręką: „Ja tylko chcę dobrze!”
Prawdziwy dramat zaczął się, gdy postanowiliśmy kupić własne mieszkanie. Odkładaliśmy każdy grosz, a ja pracowałam na dwa etaty – w szkole i wieczorami w sklepie spożywczym. Bartek dorabiał jako informatyk. Mimo to ciągle brakowało nam do wymarzonego M3. Pewnego dnia Grażyna przyszła z propozycją: „Pożyczę wam brakującą kwotę. Ale pod warunkiem, że mieszkanie będzie zapisane na mnie. Przecież to moje pieniądze!”
Zamarłam. „Ale mamo…” – zaczął Bartek. Ja jednak nie wytrzymałam: „A moja mama też nam pomagała! Może będziecie współwłaścicielkami?” Grażyna aż pobladła: „Nie żartuj sobie! To ja daję pieniądze i ja chcę mieć pewność!”
Wróciłam do domu roztrzęsiona i zadzwoniłam do swojej mamy, Ireny Nowak. „Mamo, ona chce przejąć nasze mieszkanie!” – płakałam do słuchawki. Mama milczała przez chwilę, po czym powiedziała stanowczo: „Nie pozwól jej na to. Jeśli trzeba, sprzedam działkę i dam ci resztę pieniędzy. Ale nie oddawaj jej kontroli nad swoim życiem.”
Bartek był rozdarty. „Paulina, ona naprawdę chce dobrze…” – próbował tłumaczyć matkę. „Chce dobrze dla siebie!” – wybuchłam. „Chce mieć nad nami władzę!”
W końcu zdecydowaliśmy się na kredyt hipoteczny. Grażyna była wściekła. Przestała się odzywać na kilka dni, ale potem wróciła ze zdwojoną siłą. „No i co? Teraz będziecie spłacać bank przez trzydzieści lat! Mogliście mieć wszystko od ręki!” – powtarzała przy każdej okazji.
Kiedy już zamieszkaliśmy na swoim, zaczęły się kolejne konflikty. Grażyna chciała mieć klucze do naszego mieszkania „na wszelki wypadek”. Bartek się zgodził – ja byłam przeciwna, ale nie chciałam robić awantury. To był błąd.
Pewnej soboty obudził mnie hałas w kuchni. W piżamie zeszłam na dół i zobaczyłam Grażynę przekładającą naczynia w szafkach.
– Co pani robi? – zapytałam zaskoczona.
– Porządkuję ci kuchnię, bo tu taki bałagan… – odpowiedziała bez cienia skruchy.
– To mój dom! Proszę wyjść! – krzyknęłam pierwszy raz w życiu.
Grażyna spojrzała na mnie z pogardą:
– Gdyby nie ja, nie mielibyście nawet tego mieszkania!
Bartek wszedł do kuchni blady jak ściana.
– Mamo, proszę cię… – zaczął cicho.
– Ty też jesteś niewdzięczny! – wrzasnęła Grażyna i wybiegła trzaskając drzwiami.
Po tej awanturze zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, ja już nie wytrzymam… Ona mnie niszczy!
Mama przyjechała jeszcze tego samego dnia. Weszła do mieszkania pewnym krokiem i powiedziała:
– Paulina, usiądź ze mną przy stole.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Mama spojrzała mi prosto w oczy:
– Musisz postawić granice. Jeśli tego nie zrobisz teraz, ona będzie tobą rządzić do końca życia.
Wieczorem Grażyna zadzwoniła do drzwi. Mama otworzyła jej osobiście.
– Dobry wieczór pani Grażyno – powiedziała chłodno. – Chciałabym porozmawiać o tym, co się dzieje między panią a moją córką.
Grażyna była zaskoczona:
– A co pani do tego?
– Moja córka jest dorosłą kobietą i ma prawo do własnego życia. Proszę ją szanować i nie przekraczać granic.
Grażyna zaczęła się tłumaczyć:
– Ja tylko chcę pomóc…
– Pomoc to jedno – przerwała jej mama – a kontrola to drugie. Proszę oddać klucze i pozwolić im żyć po swojemu.
Grażyna oddała klucze ze łzami w oczach i wyszła bez słowa.
Od tamtej pory nasze życie zaczęło się układać. Bartek był mi wdzięczny za stanowczość, choć długo miał żal do matki za jej zachowanie. Grażyna przez kilka miesięcy unikała kontaktu, ale potem powoli zaczęła się pojawiać – już tylko jako gość.
Czasem jeszcze próbowała wtrącać się w nasze sprawy:
– Może powinniście pomyśleć o drugim dziecku?
Ale wtedy Bartek odpowiadał:
– Mamo, to nasza decyzja.
A ja czułam dumę i ulgę.
Dziś wiem jedno: gdyby nie moja mama i jej odwaga w postawieniu granic, pewnie już dawno byśmy się rozstali albo żyli pod dyktando Grażyny. Teraz mamy własny dom i własne zasady.
Często zastanawiam się: ile kobiet w Polsce tkwi w podobnych układach? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy wybierać między spokojem a rodziną? A może czasem warto wywołać burzę, żeby potem przyszło prawdziwe słońce?