Kontratak serca: Historia o tym, jak rodzina potrafi złamać i jak można się podnieść

– Nie patrz na nią, proszę cię, nie patrz! – szepnęłam do siebie, ściskając dłoń mojego męża tak mocno, że aż syknął z bólu. Tramwaj szarpał się przez zasypane śniegiem ulice Łodzi, a ja czułam, jak pot spływa mi po karku. W ostatnim wagonie, przy brudnym oknie, siedziała ona – kobieta, której twarz znałam lepiej niż własną. Moja matka. Po raz pierwszy od siedmiu lat widziałam ją na żywo. I po raz pierwszy od siedmiu lat miałam ochotę uciec z własnej skóry.

– Sylwia, co się dzieje? – zapytał cicho Michał, mój mąż. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– To… to nic. Po prostu… – urwałam, bo nie umiałam wymyślić kłamstwa. Zawsze byłam kiepska w kłamaniu. – Chodźmy już, proszę.

Ale tramwaj stanął na światłach i nie było gdzie uciec. Matka patrzyła prosto na mnie. Jej oczy były zimne jak lód na Warcie w styczniu.

Wtedy wróciły wszystkie wspomnienia. Jakby ktoś rozdarł mi głowę i wylał do środka cały ból dzieciństwa.


Ojca nie pamiętam. Zginął w wypadku na budowie, kiedy miałam trzy lata. Mama – Barbara – została sama ze mną i moim młodszym bratem, Kubą. Przez kilka lat żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Do czasu, aż w naszym życiu pojawił się Andrzej.

Andrzej był typowym facetem z blokowiska: głośny, pewny siebie, zawsze z piwem w ręku. Mama zakochała się w nim bez pamięci. Dla mnie i Kuby zaczął się koszmar.

– Sylwia, posprzątaj pokój Andrzeja! – krzyczała mama.
– Ale to nie mój pokój!
– Nie pyskuj! On tu pracuje na wszystko!

Andrzej nigdy nie podniósł na mnie ręki. Ale jego słowa były jak noże:
– Z taką córką to ja bym się wstydził ludziom pokazać.
– Zobacz, Basia, jaka ona leniwa. Po kim ona to ma?

Mama zawsze stawała po jego stronie. Nawet wtedy, gdy Kuba płakał po nocach, bo Andrzej zabronił mu jeść kolację za karę za rozlane mleko.

Najgorsze przyszło w liceum. Zakochałam się w chłopaku z klasy – Marcinie. Był czuły i dobry, ale Andrzej uznał go za „patałacha”.

– Nie będziesz się zadawać z takim! – wrzeszczał.
– Mamo, proszę…
– Andrzej wie lepiej! – odpowiadała mama i trzaskała drzwiami.

Wtedy pierwszy raz uciekłam z domu na całą noc. Spałam u koleżanki na kanapie, a rano wróciłam z podkulonym ogonem. Mama nawet nie zapytała, gdzie byłam.


Po maturze chciałam iść na studia do Warszawy. Mama powiedziała:
– Nie stać nas na twoje fanaberie! Zostaniesz tu i pójdziesz do pracy.

Znalazłam pracę w sklepie spożywczym na Retkini. Każdą wypłatę oddawałam mamie „na dom”. Andrzej pił coraz więcej. Kuba zamknął się w sobie i zaczął znikać na całe dnie.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam mamę płaczącą w kuchni.
– Co się stało?
– Andrzej mnie zostawił… dla tej sąsiadki spod piątki…

Poczułam satysfakcję. Ale tylko przez chwilę. Bo wtedy mama wylała na mnie cały swój żal:
– To przez ciebie! Gdybyś była lepszą córką… Gdybyś nie była taka zimna…

Nie wytrzymałam:
– Mamo! Ja całe życie próbowałam cię zadowolić! Nigdy nie byłam dla ciebie ważna!
– Wynoś się! – krzyknęła. – Nie chcę cię tu widzieć!

Spakowałam torbę i wyszłam. Miałam dwadzieścia lat i zero oszczędności.


Przez kilka miesięcy spałam kątem u znajomych. Pracowałam na kasie w Biedronce i dorabiałam jako kelnerka w barze mlecznym na Piotrkowskiej. Czasem myślałam o powrocie do domu, ale duma mi nie pozwalała.

Kuba też uciekł – wyjechał do Anglii zaraz po osiemnastce. Przysyłał mi czasem wiadomości: „Trzymaj się siostra” albo „Nie wracaj tam”.

Z czasem zaczęło mi się układać. Poznałam Michała – był klientem w barze mlecznym. Przynosił mi kawę i zostawiał napiwki większe niż rachunek.

– Sylwia, pójdziesz ze mną do kina?
– Nie mam czasu na głupoty…
– To może chociaż spacer po parku?

Dałam się namówić. Po roku zamieszkaliśmy razem w kawalerce na Bałutach.


Przez te wszystkie lata mama nie odezwała się do mnie ani razu. Nawet kiedy urodziła się nasza córka, Lena, nie przysłała nawet SMS-a z gratulacjami.

Czasem widywałam ją przypadkiem na mieście – zawsze odwracała wzrok albo przechodziła na drugą stronę ulicy.

Aż do dziś.


Tramwaj zatrzymał się gwałtownie przy Manufakturze. Matka podniosła się i ruszyła w moją stronę. Serce waliło mi jak młotem.

– Sylwia? – jej głos był obcy, chropowaty.
– Dzień dobry – odpowiedziałam chłodno.
– To twój mąż? – wskazała Michała.
– Tak.
– A to twoja córka? – spojrzała na Lenę śpiącą w wózku.
– Tak.

Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Widziałam w jej spojrzeniu coś dziwnego – może cień żalu?

– Słyszałam… że dobrze ci się wiedzie – powiedziała cicho.
– Radzę sobie – odparłam sztywno.
– Kuba dzwoni czasem… mówił, że jesteś szczęśliwa…
– Tak, jestem szczęśliwa.

Nagle jej twarz stwardniała:
– Wiesz… ja też musiałam sobie radzić sama! Nikt mi nie pomagał! Ty nigdy nie rozumiałaś, jak ciężko być matką!

Poczułam gniew:
– Może dlatego staram się być inną matką dla Leny niż ty byłaś dla mnie!

Michał ścisnął moją dłoń ostrzegawczo:
– Sylwia…
Ale już nie mogłam się powstrzymać:
– Przez całe życie czułam się niewidzialna! Zawsze ważniejszy był Andrzej albo twoje problemy! Nigdy nie byłam dla ciebie córką!

Matka spojrzała na mnie z nienawiścią:
– Jesteś taka sama jak twój ojciec! Egoistka!
Odwróciła się na pięcie i wysiadła na najbliższym przystanku.

W tramwaju zapadła cisza. Michał objął mnie ramieniem:
– Przykro mi…
Zacisnęłam powieki, żeby nie płakać przy obcych ludziach.


Wieczorem długo siedziałam przy łóżeczku Leny i patrzyłam, jak śpi. Myślałam o tym wszystkim, co przeszłam przez matkę. O tym, ile razy chciałam usłyszeć od niej jedno dobre słowo. O tym, ile razy obiecywałam sobie: „Nigdy nie będę taka jak ona”.

A jednak czasem łapię się na tym, że krzyczę na Lenę za drobiazgi albo ignoruję Michała po ciężkim dniu w pracy.
Czy naprawdę można uciec przed własną przeszłością? Czy da się przerwać łańcuch rodzinnych krzywd?

Może to jest mój kontratak: być lepszą matką niż moja własna matka była dla mnie? Może to jedyny sposób, żeby wygrać z tym wszystkim?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś, kto złamał wam serce? Czy warto próbować odbudować coś, co zostało spalone do fundamentów?