Kontratak serca: Historia o tym, jak matka potrafi zranić mocniej niż wróg

– Kinga, widziałaś ją? – głos mojego męża, Pawła, rozciął ciszę w tramwaju niczym brzytwa. Wskazał brodą kobietę przy drzwiach. Siedziała wyprostowana, z tym samym chłodnym spojrzeniem, które pamiętałam z dzieciństwa.

– Kogo? – udawałam, że nie wiem. Ale serce waliło mi jak młot.

– Tę kobietę. Patrzy na ciebie od przystanku przy Dworcu Głównym. Znasz ją?

Zacisnęłam dłonie na pasku torebki. – Nie – skłamałam, ale Paweł nie dał się zwieść.

– Kinga, nie rób ze mnie idioty. Przecież widzę, jak cię to ruszyło. Kim ona jest?

Zanim odpowiedziałam, kobieta podniosła się i ruszyła w naszą stronę. Jej krok był pewny, jakby szła na własny pogrzeb.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno. – Kinga…

Paweł spojrzał na mnie pytająco. – To twoja matka?

Nie mogłam wydusić słowa. W końcu skinęłam głową.

– Myślałem, że nie żyje – szepnął Paweł.

– Dla mnie… od dawna tak jest – odpowiedziałam cicho.

Matka usiadła naprzeciwko nas. Przez chwilę milczeliśmy, a tramwaj kołysał się na zakrętach. Czułam jej wzrok na sobie jak zimny prysznic.

– Nie zamierzasz się przywitać? – spytała w końcu.

– Po co? – odparłam. – Przecież już raz mnie wyrzuciłaś ze swojego życia.

Paweł ścisnął moją dłoń pod stołem. Matka spojrzała na niego z pogardą.

– To twój mąż? – zapytała.

– Tak. I ojciec twojego wnuka – powiedział Paweł z wyraźnym naciskiem.

Matka uśmiechnęła się krzywo. – Wnuka? Nawet nie wiedziałam, że masz dziecko.

– Bo cię to nigdy nie interesowało – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.


W głowie wróciły obrazy z dzieciństwa. Mieszkanie w bloku na Pradze, zapach gotowanej kapusty i dźwięk trzaskających drzwi. Ojca nie pamiętam – zniknął, gdy miałam cztery lata. Matka powtarzała: „Twój ojciec to był drań! Zostawił nas z niczym!”

Potem pojawił się Andrzej – jej nowy mąż. Dla mnie: obcy facet, który nigdy nie powiedział do mnie po imieniu. Zawsze byłam „ta mała” albo „twoja córka”.

– Twoja córka znowu coś nabroiła – mówił do matki, nawet gdy tylko zostawiłam buty krzywo w przedpokoju.

Matka stawała po jego stronie zawsze i wszędzie. Nawet wtedy, gdy Andrzej zamknął mnie na balkonie za to, że rozlałam mleko na dywan.

– Musisz się nauczyć porządku! – krzyczał przez szybę.

Matka stała za nim i kiwała głową. – Kinga, przestań płakać! Sama jesteś sobie winna!

Pamiętam zimno tamtego wieczoru i łzy zamarzające na policzkach. Miałam wtedy siedem lat.


W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Zazdrościłam koleżankom, które mogły przytulić się do mamy po lekcjach albo pochwalić się rysunkiem na lodówce. U nas lodówka była zawsze pusta, a ściany białe jak szpitalne korytarze.

Kiedy miałam trzynaście lat, matka urodziła syna – Kubę. Andrzej był wniebowzięty: „Wreszcie mam prawdziwe dziecko!”

Od tamtej pory byłam niewidzialna. Kuba dostawał wszystko: nowe zabawki, markowe ubrania, nawet komputer, o którym ja mogłam tylko pomarzyć.

– Kinga, nie przeszkadzaj Kubie! On musi się uczyć! – słyszałam codziennie.

A ja? Ja miałam sprzątać kuchnię i wynosić śmieci.


Najgorsze przyszło w liceum. Zakochałam się w chłopaku z klasy – Marcinie. Był dla mnie wszystkim: pierwszym przyjacielem, powiernikiem sekretów… i pierwszą miłością.

Pewnego dnia matka znalazła nasze wspólne zdjęcie w moim zeszycie.

– Co to za chłopak?! – wrzasnęła tak głośno, że sąsiedzi musieli słyszeć przez ścianę.

– To mój kolega…

– Kłamiesz! Już się puszczasz?! Wstyd! Masz się uczyć, a nie latać za chłopakami!

Andrzej tylko patrzył z satysfakcją.

Tego wieczoru spakowałam plecak i uciekłam do koleżanki. Przez dwa dni nikt mnie nie szukał. Kiedy wróciłam, matka nawet nie spytała gdzie byłam.


Po maturze usłyszałam: „Nie stać nas na twoje studia! Idź do pracy!”

Poszłam do sklepu spożywczego na kasę. Wynajęłam pokój w starej kamienicy na Grochowie. Matka dała mi talerz i kubek na drogę.

– Nie licz na pomoc! Masz już osiemnaście lat!

Przez kolejne lata widywałyśmy się tylko przypadkiem: w sklepie, na przystanku… Nigdy nie zapytała jak sobie radzę. Kiedy urodził się Kuba, matka przestała odbierać moje telefony.


Dopiero gdy poznałam Pawła i zaszłam w ciążę, poczułam pierwszy raz w życiu coś na kształt szczęścia. Paweł był inny niż wszyscy mężczyźni w moim życiu: czuły, troskliwy… kochający bezwarunkowo.

Kiedy urodził się nasz syn Staś, Paweł zaproponował:

– Może zadzwonisz do mamy? Powiesz jej o wnuku?

Pokręciłam głową:

– Ona nie chce mnie znać. Po co mam się narzucać?

Ale przez kilka nocy płakałam po cichu do poduszki.


Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie w tramwaju i czułam ten sam chłód co kiedyś.

– Kinga… Może byśmy porozmawiały? – odezwała się matka po dłuższej chwili ciszy.

Spojrzałam jej prosto w oczy:

– O czym? O tym jak mnie wyrzuciłaś? Jak wybrałaś Andrzeja i Kubę zamiast mnie?

Matka spuściła wzrok.

– Nie rozumiesz… Było mi ciężko… Andrzej pomagał nam finansowo…

Parsknęłam śmiechem:

– Pomagał wam? Mnie nigdy nie pomógł! Nawet imienia mojego nie znał!

Paweł próbował złagodzić sytuację:

– Może warto spróbować pogodzić się dla wnuka?

Matka spojrzała na niego z rezygnacją:

– Nie wiem czy potrafię…

Wysiadła na następnym przystanku bez słowa pożegnania.


Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie tłukły mi się pytania: Czy powinnam wybaczyć? Czy powinnam pozwolić jej poznać Stasia?

Pewnego wieczoru zadzwonił Kuba:

– Kinga? Mama jest w szpitalu… Miała zawał…

Serce mi zamarło.

Pojechałam tam następnego dnia. Matka leżała blada i słaba na szpitalnym łóżku. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

– Przepraszam… Za wszystko…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak sparaliżowana.

W końcu usiadłam przy niej i chwyciłam jej dłoń:

– Chciałabym ci wybaczyć… Ale nie wiem czy potrafię…

Matka rozpłakała się cicho:

– Spróbujmy jeszcze raz…


Dziś minął rok od tamtego dnia. Odwiedzamy ją czasem ze Stasiem. Nie jest idealnie – rany goją się powoli. Ale próbuję wierzyć, że można zacząć od nowa.

Czasem patrzę na syna i myślę: czy ja też kiedyś go zawiodę? Czy można naprawdę wybaczyć rodzinie wszystko?

A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką przeszłość?