Kiedy rodzina staje się obca: Historia Magdy z Gdańska

Zanim jeszcze zdążyłam wyłączyć czajnik, usłyszałam trzask drzwi i podniesione głosy na korytarzu. — Magda! — krzyknęła mama, wbiegając do kuchni z twarzą czerwoną od gniewu. — Twój brat znowu przyszedł po swoje!

Wiedziałam, że ten dzień w końcu nadejdzie. Od śmierci babci minęły dwa miesiące, a atmosfera w naszym domu była jak rozgrzany piec hutniczy. Każdy dzień zaczynał się od kłótni o testament, działkę w Jantarze i mieszkanie w Gdańsku. Mój brat, Paweł, z którym kiedyś dzieliłam sekrety i dziecięce marzenia, teraz patrzył na mnie jak na wroga.

— Magda, nie udawaj świętej — syknął Paweł, stając w progu kuchni. — Babcia chciała, żebyśmy wszystko podzielili po równo. Ty już masz mieszkanie po niej, a ja co? Zostaję z niczym?

— Paweł, przecież dobrze wiesz, że przez ostatnie lata tylko ja się nią zajmowałam! Ty nawet nie zadzwoniłeś na jej urodziny! — głos mi się załamał. — A teraz chcesz połowę wszystkiego?

Mama stała między nami jak sędzia ringowy. — Dzieci, błagam was…

Ale Paweł był nieugięty. — Albo dostaję działkę nad morzem, albo idziemy do sądu. I nie licz na to, że będę ci pomagał przy mamie, jak zachoruje.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. W jednej chwili zobaczyłam przed oczami wszystkie święta spędzone razem, nasze wspólne wakacje w Jantarze, kiedy byliśmy jeszcze rodziną. Teraz staliśmy naprzeciw siebie jak obcy ludzie.

Wieczorem zadzwoniła do mnie ciotka Irena. — Madziu, słyszałam, że Paweł robi awantury o spadek. Wiesz… on zawsze był pazerny. Ale nie pozwól mu się zastraszyć.

— Ciociu, ja już nie mam siły. Mama płacze codziennie, a ja… ja czuję się jak intruz we własnym domu.

— Pamiętaj, kto był przy babci do końca. Ty. Nie on.

Ale czy to miało znaczenie? W polskich realiach testament to tylko papier — a rodzina potrafi rozszarpać się o każdy metr ziemi.

Kilka dni później Paweł przyszedł z żoną i dwójką dzieci. Weszli bez pukania, jakby dom należał już do nich. — Przyszliśmy obejrzeć mieszkanie — rzuciła jego żona, Kinga, rozglądając się po pokojach z miną inspektora nieruchomości.

— Co wy robicie? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Skoro wszystko ma być po równo, to chcemy wiedzieć, co nam się należy — odpowiedziała chłodno Kinga.

Mama siedziała skulona na kanapie. — Dzieci… proszę was…

Paweł podszedł do mnie i szepnął: — Jeśli nie oddasz mi działki, powiem wszystkim w rodzinie, że ukrywałaś przed babcią jej listy od dziadka. Że manipulowałaś nią do końca.

Zrobiło mi się słabo. To była podłość najwyższego sortu — wiedziałam, że babcia pisała do dziadka do końca życia i nigdy nie pozwoliłabym sobie na coś takiego. Ale plotka w rodzinie działa jak trucizna.

— Wyjdźcie stąd! — krzyknęłam przez łzy. — Nie chcę was widzieć!

Paweł wzruszył ramionami i wyszedł z Kingą i dziećmi bez słowa.

Następnego dnia dostałam wezwanie do sądu. Paweł domagał się podziału majątku i unieważnienia testamentu babci. Mama nie spała całą noc. Ja też nie.

W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura zapytała: — Madzia, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.

— Bo nie śpię — odpowiedziałam szczerze. — Rodzina mnie niszczy.

Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy kuchennym stole. — Mamo… może oddam mu tę działkę? Nie chcę już wojny.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — Nie rób tego dla świętego spokoju. Babcia wiedziała, komu powierza swój majątek. Ty byłaś jej opiekunką i przyjaciółką do końca.

Ale presja rosła z każdym dniem. Paweł rozpuścił plotki po całej rodzinie: że jestem chciwa, że zmanipulowałam babcię, że wyrzuciłam go z domu rodzinnego. Ciotki i kuzynki zaczęły dzwonić z pretensjami:

— Magda, jak mogłaś tak postąpić?
— To nie wypada! Rodzina powinna trzymać się razem!
— Pieniądze ci uderzyły do głowy!

Czułam się osaczona jak zwierzę w klatce.

W końcu nadszedł dzień rozprawy sądowej. Siedziałam naprzeciwko brata i jego żony w zimnej sali sądowej na ul. Nowe Ogrody w Gdańsku. Sędzia spojrzała na nas surowo:

— Czy strony próbowały mediacji?

— Nie ma o czym rozmawiać — powiedział Paweł lodowatym tonem.

Mój adwokat próbował tłumaczyć, że opiekowałam się babcią przez ostatnie lata jej życia, że brat nie interesował się nią wcale… Ale dla sądu liczyły się dokumenty i paragrafy.

Po rozprawie Paweł podszedł do mnie na korytarzu:
— Myślisz, że wygrałaś? Zobaczysz jeszcze…

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama czekała z herbatą i ciepłym kocem.
— Madziu… czy my jeszcze kiedyś będziemy rodziną?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Po kilku tygodniach przyszło orzeczenie sądu: testament ważny, działka i mieszkanie zostają przy mnie. Paweł przestał odbierać telefony ode mnie i od mamy. Kinga napisała mi SMS-a: „Nie licz już na naszą pomoc”.

Pomoc… Jaką pomoc? Przez ostatnie lata widywaliśmy ich tylko na święta i wtedy, gdy trzeba było coś załatwić albo pożyczyć pieniądze.

Minęły miesiące. Mama zachorowała na serce po tej całej wojnie rodzinnej. Opiekowałam się nią sama — Paweł nawet nie zadzwonił na jej urodziny ani imieniny.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w galerii handlowej w Gdańsku Wrzeszczu. Szliśmy naprzeciw siebie jak zupełnie obcy ludzie. On odwrócił wzrok pierwszy.

Wróciłam do domu i długo płakałam.

Dziś siedzę sama na działce w Jantarze i patrzę na zachód słońca nad morzem. Zamiast radości czuję pustkę i żal. Czy warto było walczyć o kawałek ziemi kosztem rodziny? Czy można jeszcze odbudować to, co zostało zniszczone przez chciwość i plotki?

Czasem myślę: czy rodzina to naprawdę najważniejsza wartość? Czy może to tylko złudzenie? Może czasem lepiej być samemu niż otaczać się ludźmi, którzy tylko czekają na twoje potknięcie?

A wy… czy mieliście kiedyś poczucie, że wasi najbliżsi stali się wam zupełnie obcy?