Kiedy dom staje się polem bitwy: Moja teściowa, mój wróg

Zimny, listopadowy wieczór. Siedzę na podłodze w kuchni, oparta o szafkę, z kolanami pod brodą. W dłoniach ściskam kubek herbaty, ale nawet on nie daje mi ciepła. Właśnie usłyszałam zza ściany głos mojej teściowej – znowu rozmawia przez telefon z kimś z rodziny. „Ona nigdy nie będzie nasza. Paweł zasłużył na lepszą.” Słyszę każde słowo, jakby wbijała mi je w plecy ostrym nożem.

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata i od pięciu lat jestem żoną Pawła. Kiedy go poznałam, wydawało mi się, że trafiłam na człowieka, który będzie moją ostoją. Był czuły, opiekuńczy, miał poczucie humoru i patrzył na mnie tak, jakby widział we mnie cały świat. Ale wtedy nie znałam jeszcze jego matki.

Pani Halina. Zawsze elegancka, z perfekcyjnym makijażem i fryzurą jak spod igły. Wszyscy w bloku ją znali – była przewodniczącą wspólnoty mieszkaniowej, organizowała festyny i zbiórki na remont windy. Miała opinię kobiety silnej i niezależnej. Ale dla mnie była przede wszystkim matką, która nie potrafiła oddać syna innej kobiecie.

Już na naszym weselu poczułam się jak intruz. Halina podeszła do mnie podczas pierwszego tańca i szepnęła: „Nie myśl sobie, że to już twoje miejsce. Paweł zawsze będzie moim synem.” Uśmiechnęła się szeroko do gości i zatańczyła z moim mężem tak, jakby to ona była panną młodą.

Na początku próbowałam być miła. Przynosiłam jej ciasta, zapraszałam na obiady, dzwoniłam z życzeniami na imieniny. Ale ona zawsze znajdowała powód do krytyki. „Znowu za słone.” „Paweł nie lubi takiej zupy.” „Moja mama robiła to lepiej.”

Paweł początkowo stawał po mojej stronie.

– Mamo, daj spokój Marcie. Przecież się stara.

– Synku, ja tylko chcę dla ciebie dobrze – odpowiadała słodkim głosem Halina.

Z czasem Paweł zaczął się wycofywać z tych rozmów. Widziałam, jak bardzo jest rozdarty między nami. Coraz częściej milczał, gdy matka wbijała mi szpile.

Najgorsze zaczęło się po narodzinach naszej córki, Zosi. Halina pojawiała się codziennie – niby pomagać, ale tak naprawdę kontrolować każdy mój ruch.

– Nie przewijaj jej w ten sposób! – krzyczała pewnego dnia, wyrywając mi dziecko z rąk.

– Mamo, daj spokój! – próbował interweniować Paweł.

– Ty się nie wtrącaj! Marta nie ma pojęcia o dzieciach! – syknęła teściowa.

Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam unikać własnego domu. Chodziłam na długie spacery z Zosią, tylko po to, by nie musieć patrzeć Halinie w oczy. Paweł był coraz bardziej nieobecny – wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami.

Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list bez nadawcy. W środku była kartka: „Nie nadajesz się na żonę ani matkę. Odejdź.” Ręce mi się trzęsły. Pokazałam list Pawłowi.

– To pewnie jakiś głupi żart – powiedział bez przekonania.

– Myślisz, że to przypadek? – zapytałam drżącym głosem.

– Marta… Proszę cię…

Ale ja już wiedziałam swoje. Halina była zdolna do wszystkiego.

Niedługo potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ktoś zadzwonił do przedszkola Zosi i powiedział, że jej mama jest chora psychicznie i nie powinna odbierać dziecka sama. Dostałam wezwanie do dyrektorki.

– Pani Marto… Otrzymaliśmy anonimowy telefon…

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Paweł tylko wzruszył ramionami.

– Przesadzasz. Może ktoś cię nie lubi? Może sąsiadka?

Zaczęłam mieć wrażenie, że wariuję. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Halina coraz częściej zostawała u nas na noc pod pretekstem opieki nad Zosią. Zaczęła przestawiać moje rzeczy w kuchni, wyrzucać moje kosmetyki z łazienki i zastępować je swoimi.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałam śmiech dobiegający z salonu. Weszłam cicho i zobaczyłam Halinę siedzącą obok Pawła na kanapie – trzymała go za rękę i mówiła:

– Synku, pamiętasz jak byliśmy tylko we dwoje? Jak jeździliśmy nad morze?

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:

– Czemu tak wcześnie wróciłaś?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam do sypialni i zamknęłam drzwi na klucz.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama:

– Marta… Co tam się dzieje? Halina dzwoniła do mnie i mówiła, że jesteś wykończona psychicznie i powinnam zabrać cię do siebie na jakiś czas…

Poczułam się zdradzona przez wszystkich.

W końcu przyszedł dzień przesilenia. Znalazłam Pawła i Halinę przy stole w kuchni – rozmawiali szeptem.

– Ona sobie nie radzi – mówiła Halina.

– Nie wiem już co robić… – odpowiedział Paweł cicho.

Weszłam bez słowa i spojrzałam im prosto w oczy.

– Jeśli chcecie się mnie pozbyć, powiedzcie to wprost – powiedziałam drżącym głosem.

Halina uśmiechnęła się triumfalnie:

– Ja tylko chcę dla wszystkich dobrze.

Paweł spuścił wzrok.

Spakowałam walizkę tej samej nocy i pojechałam do mamy na drugi koniec miasta. Zosia płakała całą drogę – nie rozumiała, dlaczego musimy wyjść z domu.

Przez kilka tygodni Paweł nie dzwonił ani razu. Dopiero po miesiącu przyszedł SMS: „Może powinniśmy spróbować terapii?”

Odpisałam: „Nie chcę już walczyć z twoją matką o twoją miłość.”

Dziś mieszkam sama z córką w małym mieszkaniu na Pradze. Każdego dnia uczę się od nowa ufać ludziom i sobie samej. Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem, że Halina stoi za drzwiami i zaraz wejdzie bez pukania.

Ale wiem jedno: wolność ma swoją cenę, ale jest bezcenna.

Czy naprawdę rodzina powinna być miejscem walki? Czy można wygrać z kimś, kto nigdy nie chce przegrać? Czekam na wasze historie – może razem znajdziemy odpowiedź.