Kiedy cierpliwość pękła: tej nocy kazał mi spać na klatce schodowej – historia Magdy z Wrocławia
Zimno. Tak bardzo zimno, że aż drżałam, siedząc na twardych, betonowych schodach. Drzwi do naszego mieszkania zatrzasnęły się z hukiem, a echo jego słów jeszcze dźwięczało mi w uszach: „Jak jesteś taka bezużyteczna, to śpij sobie na klatce!”. To nie był pierwszy raz, kiedy Łukasz podniósł na mnie głos. Ale pierwszy raz wyrzucił mnie za drzwi. W piżamie, bez telefonu, bez kluczy. Była druga w nocy, środek stycznia, Wrocław spał pod warstwą śniegu i lodu.
Siedziałam skulona, próbując nie płakać – bo przecież łzy to słabość, a słabości Łukasz nienawidził najbardziej. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz otworzy drzwi i powie: „No już, wracaj”. Ale wiedziałam, że to się nie stanie. W środku czułam tylko pustkę i wstyd. Jak mogłam dopuścić do tego, żeby moje życie wyglądało właśnie tak?
Wszystko zaczęło się od mojej matki. „Magda, Łukasz to dobry chłopak. Ma pracę w urzędzie, nie pije, nie pali. Z nim będziesz bezpieczna” – powtarzała mi od liceum. Ojciec był już wtedy po drugim zawale i mama panicznie bała się o przyszłość. Chciała dla mnie stabilizacji, a ja… ja chciałam tylko świętego spokoju. Dałam się przekonać. Ślub był skromny, ale cała rodzina była dumna – „Magda dobrze trafiła”.
Pierwsze lata były nawet znośne. Łukasz był zamknięty w sobie, ale nie pił, nie bił, nie zdradzał. Pracował dużo, czasem wracał zmęczony i milczący. Ja zajmowałam się domem, gotowałam, sprzątałam, czekałam na niego z obiadem. Mama dzwoniła codziennie: „Jak tam? Łukasz zadowolony?”. Zawsze odpowiadałam: „Tak, wszystko dobrze”. Nawet kiedy nie było dobrze.
Z czasem coś zaczęło się psuć. Łukasz stracił pracę w urzędzie – redukcja etatów. Zaczął pracować dorywczo na budowie, potem jako ochroniarz w galerii handlowej. Coraz częściej wracał rozdrażniony. „Po co ci te studia? I tak siedzisz w domu” – rzucał mi w twarz. Próbowałam tłumaczyć, że szukam pracy, że może pójdę na kurs księgowości. „Nie wymądrzaj się” – ucinał rozmowę.
Pewnego wieczoru przyszła do nas moja matka z ciotką Ireną. Zrobiły inspekcję kuchni i łazienki, potem usiadły przy stole i zaczęły szeptać między sobą.
– Magda, ty musisz bardziej dbać o męża – powiedziała ciotka Irena.
– On jest zmęczony życiem – dodała mama.
Łukasz siedział naprzeciwko i patrzył na mnie z pogardą.
– Może byś się w końcu do czegoś przydała – rzucił.
Zacisnęłam zęby i milczałam.
Z czasem przestałam wychodzić z domu. Koleżanki przestały dzwonić – nie miałam siły odbierać telefonów ani tłumaczyć się z siniaków pod okiem („Uderzyłam się o szafkę”). Mama pytała coraz rzadziej. Kiedyś zebrałam się na odwagę i powiedziałam jej przez telefon:
– Mamo… ja już nie daję rady.
– Magda! Nie przesadzaj! Każda żona czasem musi zacisnąć zęby – usłyszałam w odpowiedzi.
Łukasz coraz częściej wybuchał o byle co. O niedoprawioną zupę, o kurz na półce, o to, że pralka za głośno chodzi. Najgorsze były wieczory po wypłacie – wtedy pił tanie piwo i szukał zaczepki.
– Po co ja cię w ogóle poślubiłem? – pytał raz za razem.
Czasem rzucał talerzami o ścianę. Czasem tylko patrzył na mnie tak długo i intensywnie, że miałam ochotę zniknąć.
Najgorsze przyszło po śmierci ojca. Mama zamknęła się w sobie i przestała odbierać telefony. Zostałam sama z Łukaszem i jego frustracją. Pewnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle i zobaczył mnie rozmawiającą przez okno z sąsiadką.
– Co ty tam plotkujesz? Pewnie opowiadasz wszystkim jaka to jesteś biedna! – wrzasnął.
Sąsiadka uciekła do siebie, a on złapał mnie za ramię tak mocno, że przez tydzień miałam siniaka.
Próbowałam odejść kilka razy. Pakowałam torbę, wychodziłam na klatkę schodową… ale zawsze wracałam. Bo dokąd miałam pójść? Do matki? Ona nawet nie chciała słuchać o moich problemach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kuzynka Anka:
– Magda, co się dzieje? Wyglądasz coraz gorzej…
– Nic… wszystko dobrze – skłamałam.
– Nie wierzę ci. Przyjedź do mnie na kilka dni.
Ale nie pojechałam. Bałam się zostawić mieszkanie Łukaszowi – bałam się też jego zemsty.
Aż przyszła ta noc. Zupa była za słona. On wrócił pijany i od progu zaczął krzyczeć:
– Ty nawet gotować nie umiesz! Po co ja cię trzymam?!
Próbowałam się bronić:
– Łukasz… proszę cię…
Ale on już był w furii. Chwycił mnie za włosy i pchnął na drzwi.
– Wynocha!
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zatrzasnął drzwi na dwa zamki.
Siedziałam na schodach przez godzinę albo dwie – straciłam poczucie czasu. W końcu usłyszałam skrzypienie drzwi naprzeciwko.
– Pani Magdo? – to był pan Roman z trzeciego piętra.
– Wszystko w porządku?
Nie mogłam odpowiedzieć – głos ugrzązł mi w gardle.
– Chodź pani do nas… żona zrobiła herbatę.
Nie chciałam nikomu robić kłopotu, ale nie miałam siły odmówić.
W mieszkaniu państwa Romanów było ciepło i jasno. Pani Teresa podała mi koc i kubek herbaty z cytryną.
– Co się stało?
Zaczęłam płakać jak dziecko. Opowiedziałam im wszystko – pierwszy raz od lat powiedziałam prawdę na głos.
Następnego dnia pani Teresa zadzwoniła do mojej matki:
– Pani córka potrzebuje pomocy!
Mama przyjechała po mnie po południu. W samochodzie milczałyśmy przez całą drogę do jej mieszkania na Oporowie.
W końcu powiedziała:
– Magda… ja nie wiedziałam…
Spojrzałam na nią przez łzy:
– Nie chciałaś wiedzieć.
Przez kilka tygodni mieszkałam u mamy. Łukasz dzwonił codziennie:
– Wracaj natychmiast! To mój dom!
Groził mi policją, groził rozwodem bez orzekania winy. Mama próbowała mnie przekonać:
– Może spróbujcie jeszcze raz? Może pójdziecie do psychologa?
Ale ja już wiedziałam: nie wrócę tam nigdy więcej.
Złożyłam pozew o rozwód. Łukasz przyszedł pod blok mamy i zrobił awanturę na cały Oporów:
– Wszyscy będą wiedzieć jaka jesteś niewdzięczna!
Sąsiedzi patrzyli przez okna, mama płakała w kuchni.
Po kilku miesiącach zaczęłam pracować jako pomoc biurowa w małym biurze rachunkowym. Szefowa była wyrozumiała:
– Magda, tu nikt cię nie skrzywdzi – powiedziała pierwszego dnia.
Powoli zaczynałam wierzyć, że mogę być kimś więcej niż tylko żoną do bicia.
Po roku poznałam Pawła – wdowca po przejściach, ojca dwójki dzieci. Spotykaliśmy się najpierw tylko na kawie po pracy; długo nie potrafiłam mu zaufać.
Pewnego dnia zapytał:
– Czego się boisz najbardziej?
Odpowiedziałam bez namysłu:
– Że znów będę nikim.
Uśmiechnął się smutno:
– Dla mnie jesteś wszystkim.
Dziś mieszkamy razem we Wrocławiu. Moja mama odwiedza nas co niedziela; czasem płacze ze wzruszenia widząc mnie uśmiechniętą przy stole z Pawłem i jego dziećmi.
Czasem pytam siebie: dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować o moim życiu? Czy naprawdę trzeba upaść tak nisko, żeby nauczyć się walczyć o siebie?
A wy… czy mieliście kiedyś moment, kiedy musieliście wybrać między strachem a wolnością? Co was powstrzymywało przed zmianą?