Jak modlitwa uratowała mnie, gdy mój świat się rozpadał: Historia o matce, mężu i sile, której nie znałam

– Znowu wychodzisz? – głos Pawła odbił się echem w ciasnej kuchni, gdzie jeszcze pachniało poranną kawą. Stał oparty o framugę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego spojrzenie było twarde, nieustępliwe.

Zamarłam z kluczami w dłoni. – Muszę do mamy. Lekarz mówił, że dzisiaj mogą być wyniki.

– A ja? A dzieci? – rzucił z wyrzutem. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz wszystkiego zostawiać na mojej głowie?

Nie odpowiedziałam. W środku czułam, jakby ktoś ściskał mi serce. Mama leżała w szpitalu już trzeci tydzień. Rak trzustki – słowa, których nie chciałam słyszeć, a które powtarzały się w mojej głowie jak mantra. Każdego dnia bałam się, że to może być ostatni raz, kiedy ją zobaczę przytomną.

Paweł był coraz bardziej rozdrażniony. Rozumiałam go – praca, dzieci, dom. Ale czy naprawdę musiałam wybierać? Czy bycie córką i żoną wykluczało się nawzajem?

Wyszłam bez słowa. Wsiadłam do starego opla i ruszyłam przez zakorkowane ulice Warszawy. W radiu leciała jakaś piosenka o miłości, ale dla mnie świat był teraz czarno-biały.

W szpitalu mama spała. Była taka drobna pod białą kołdrą, jej twarz wyblakła, a dłonie drżały nawet przez sen. Usiadłam obok i zaczęłam szeptać modlitwę, której nauczyła mnie jeszcze jako dziecko: „Pod Twoją obronę uciekamy się…”.

– Aniu… – usłyszałam jej cichy głos. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo. – Nie płacz. Wszystko będzie dobrze.

Łzy napłynęły mi do oczu mimo jej słów. – Mamo, ja już nie wiem, co robić. Paweł jest zły, dzieci tęsknią… Czuję się rozdarta.

Mama pogładziła mnie po włosach. – Kiedyś też musiałam wybierać. Ale pamiętaj: nie jesteś sama. Masz wiarę. Masz Boga.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Paweł siedział w salonie przy zgaszonym świetle.

– Nie możesz tak dalej żyć – powiedział bez emocji. – Albo rodzina tutaj, albo twoja matka.

Zamarłam. – To twoja rodzina też – wyszeptałam.

– Nie rozumiesz! – wybuchnął. – Ja już nie daję rady! Dzieci płaczą za tobą, ja muszę wszystko ogarniać! Ile to jeszcze potrwa?

Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucać talerzami o ścianę. Ale zamiast tego zamknęłam się w łazience i zaczęłam płakać. Potem uklękłam na zimnych kafelkach i modliłam się tak gorąco, jak nigdy dotąd.

Następnego dnia zadzwoniła siostra zakonna z parafii mamy. – Pani Aniu, może pani przyjść na chwilę do kościoła? Pomodlimy się razem za pani mamę.

Poszłam. W pustym kościele zapaliłam świeczkę i poczułam dziwny spokój. Siostra Maria ujęła mnie za rękę.

– Czasem trzeba zaufać – powiedziała cicho. – Nawet jeśli wszystko wydaje się bez sensu.

Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.

– Wiem, że jest ci ciężko – zaczęłam ostrożnie. – Ale ja też cierpię. Mama mnie potrzebuje…

Spojrzał na mnie z bólem w oczach. – Boję się, że cię stracę.

– Nie stracisz mnie – odpowiedziałam cicho. – Ale jeśli będziesz mnie zmuszał do wyboru… to już nie będziemy tacy sami.

Milczeliśmy długo. Potem Paweł wstał i objął mnie mocno.

Kolejne tygodnie były jak życie na huśtawce: szpital, dom, praca, dzieci, łzy i modlitwa. Czasem miałam ochotę uciec gdzieś daleko i zostawić wszystko za sobą.

Pewnego dnia mama poprosiła mnie o rozmowę sam na sam.

– Aniu, nie możesz żyć tylko dla mnie – powiedziała stanowczo. – Masz swoją rodzinę. Ja już swoje przeżyłam.

Poczułam bunt i żal jednocześnie.

– Ale ja nie chcę cię zostawiać!

Mama uśmiechnęła się smutno. – Nie zostawiasz mnie. Po prostu idziesz dalej.

Tamtej nocy znów długo modliłam się o siłę i mądrość. Rano podjęłam decyzję: poprosiłam brata, żeby częściej odwiedzał mamę, a sama zaczęłam więcej czasu spędzać z dziećmi i Pawłem.

Nie było łatwo. Czułam wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy nie byłam przy mamie. Ale powoli zaczynałam rozumieć, że nie mogę być wszędzie naraz.

Mama odeszła spokojnie kilka miesięcy później. Byłam przy niej do końca. Trzymała mnie za rękę i szeptała modlitwę.

Po pogrzebie długo nie mogłam dojść do siebie. Paweł był wtedy przy mnie jak nigdy wcześniej.

Dziś wiem jedno: wiara i modlitwa nie rozwiązały wszystkich problemów, ale dały mi siłę przetrwać najtrudniejsze chwile mojego życia.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można być dobrą córką i żoną jednocześnie? Może to właśnie wiara pomaga nam znaleźć odpowiedź tam, gdzie rozum zawodzi…