Jak Marta szykowała się do ślubu – historia o miłości, rodzinnych konfliktach i odwadze

Wszystko zaczęło się od krzyku mojej matki. – Marta! – wrzasnęła z kuchni tak, że aż szklanki zadzwoniły w kredensie. – Przyjechała twoja ciotka Halina! I niech cię ręka boska broni, żebyś jej powiedziała o sukni!

Stałam w łazience z mokrą głową, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Za tydzień miał być mój ślub. Miałam 27 lat, narzeczonego z miasta – Pawła, który wydawał się ideałem: przystojny, wykształcony, czuły. Ale w mojej rodzinie nic nie mogło być proste.

Wybiegłam na korytarz, gdzie już czekała ciotka Halina – kobieta o oczach jak dwa sztylety i języku ostrym jak brzytwa. – No i co, Martusia? – zaczęła od razu. – Suknia już gotowa? Bo słyszałam, że teraz to się białe nie nosi, tylko jakieś beże i koronki jak u starej ciotki na firankach!

– Ciociu, spokojnie, wszystko będzie jak trzeba – próbowałam się uśmiechnąć.

– A Paweł? – wtrąciła się babcia Zosia, która właśnie weszła z ogrodu z naręczem piwonii. – On w ogóle wie, co to znaczy ślub na wsi? Bo u nas to nie żadne tam wesele w restauracji, tylko prawdziwa zabawa do rana!

– Wie, babciu. Obiecał, że zatańczy nawet poloneza.

Babcia spojrzała na mnie z powątpiewaniem. – Zobaczymy.

Wiedziałam, że rodzina nie akceptuje Pawła. Był „miastowy”, a ja – ich zdaniem – za bardzo się zmieniłam przez studia w Łodzi. Ojciec milczał, ale matka nie przepuszczała okazji, by mi dogryźć.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Ojciec nalewał kompot z wiśni, matka kroiła sernik, a ciotka Halina zaczęła swoje:

– Słyszałam, że Paweł ma jakąś siostrę za granicą. Pewnie przyjedzie i będzie się wymądrzać po angielsku! A ty, Marto, pamiętaj: rodzina to rodzina! Nie daj się omamić tym ich nowoczesnym zwyczajom!

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć, ale wiedziałam, że nie wygram tej wojny.

Następnego dnia Paweł przyjechał do nas na wieś. Już od progu matka zmierzyła go wzrokiem:

– Dzień dobry pani Krystyno – powiedział grzecznie.

– Dzień dobry. Buty zdejmij, bo błoto naniesiesz.

Paweł spojrzał na mnie bezradnie. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.

Wieczorem poszliśmy na spacer do lasu. Tam powiedział mi coś, co zmieniło wszystko.

– Marta… Muszę ci coś wyznać.

Zatrzymałam się. Serce zaczęło mi walić jak młotem.

– Co się stało?

– Moja była dziewczyna… napisała do mnie kilka dni temu. Chce przyjechać na ślub.

Zamarłam.

– Po co?

– Nie wiem. Napisała tylko, że musi ze mną porozmawiać.

Poczułam lodowaty strach. Przez chwilę miałam ochotę uciec do domu i zamknąć się w swoim pokoju jak dziecko.

– Powiedziałeś jej, że nie chcesz jej widzieć?

– Tak… Ale ona jest uparta. I…

– I co?

– Jest w ciąży.

Świat zawirował mi przed oczami.

– Paweł… To twoje dziecko?

– Nie wiem… Ona twierdzi, że to możliwe. Zerwaliśmy kilka miesięcy przed tym, jak poznałem ciebie…

Usiadłam na pniu drzewa i zaczęłam płakać. Paweł próbował mnie objąć, ale odepchnęłam go.

– Dlaczego mi to mówisz dopiero teraz?

– Bałem się… Nie chciałem cię stracić.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Matka od razu wyczuła dramat.

– Co się stało? Pokłóciliście się?

Nie odpowiedziałam. Zamknęłam się w łazience i płakałam do późnej nocy.

Następnego dnia rano zadzwoniła do mnie siostra Pawła – Magda.

– Marta… Musisz wiedzieć jedno: ta dziewczyna to manipulantka. Już raz próbowała rozbić jego poprzedni związek. Nie daj się jej nabrać.

Ale ja już nie wiedziałam, komu wierzyć.

W południe przyjechała była Pawła – Karolina. Wysiadła z auta w czerwonej sukience i szpilkach tak wysokich, że cała wieś patrzyła na nią jak na kosmitkę.

Matka wyszła przed dom i skrzyżowała ręce na piersi:

– Czego tu szukasz?

Karolina spojrzała na nią z pogardą:

– Przyszłam porozmawiać z Pawłem.

Matka spojrzała na mnie pytająco. Skinęłam głową – niech już będzie ten teatr do końca.

Karolina weszła do salonu i od razu zaczęła:

– Paweł, musisz wiedzieć jedno: jeśli nie uznasz dziecka, pójdę do sądu.

Paweł pobladł.

– Karolina… Przecież nawet nie wiadomo, czy to moje dziecko!

– Zrobimy testy po porodzie. Ale wszyscy mają wiedzieć: Paweł jest ojcem!

Matka patrzyła na mnie z triumfem: „A nie mówiłam? Miastowi to zawsze mają jakieś brudy za paznokciami!”

Wybiegłam z domu i pobiegłam nad staw za ogrodem. Tam znalazła mnie babcia Zosia.

– Martusia… Życie nigdy nie jest proste. Ale jeśli kochasz Pawła, musisz mu zaufać. Albo odejść i zacząć od nowa.

Płakałam długo w jej ramionach.

Wieczorem Paweł przyszedł do mojego pokoju.

– Marta… Wiem, że zawaliłem. Ale kocham cię i chcę być z tobą. Jeśli trzeba – przełożymy ślub. Ale nie chcę cię stracić przez przeszłość.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich szczerość i strach.

Przez kolejne dni rodzina żyła tylko tym skandalem. Ciotka Halina rozpowiadała po całej wsi, że „nasza Marta to głupia, bo bierze chłopa z bagażem”. Matka płakała po kątach i powtarzała: „Mogłaś mieć porządnego chłopaka od Kowalskich!” Ojciec milczał jeszcze bardziej niż zwykle.

W końcu podjęłam decyzję: ślub odbędzie się zgodnie z planem. Karolina dostała ode mnie jasną odpowiedź: „Zrobimy testy po porodzie i wtedy zdecydujemy co dalej”.

Dzień ślubu był pełen napięcia. W kościele czułam na sobie wzrok całej wsi – jedni patrzyli ze współczuciem, inni z ciekawością czy plotkarską satysfakcją. Paweł trzymał mnie za rękę mocno jak nigdy wcześniej.

Po ceremonii matka podeszła do mnie i wyszeptała:

– Jesteś odważniejsza niż myślałam…

Babcia Zosia uśmiechnęła się szeroko:

– Teraz już wszystko będzie dobrze, Martusia. Pamiętaj: życie to nie bajka, ale czasem warto zawalczyć o swoje szczęście.

Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Testy wykazały, że Paweł nie jest ojcem dziecka Karoliny. Rodzina powoli zaakceptowała mój wybór – nawet ciotka Halina czasem zaprasza nas na kawę (choć zawsze znajdzie powód do narzekania).

Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy gdybym wtedy uciekła przed problemami, byłabym dziś szczęśliwa? Czy odwaga to tylko wielkie gesty, czy może codzienne wybory mimo lęku? A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?