Granice, których nie widać: Opowieść o sąsiedzkiej bezczelności i rodzinnych ranach

Drzwi trzasnęły z hukiem, aż podskoczyłam na kanapie. Znowu ona. Znowu ta sama, natarczywa twarz, która od miesięcy nie dawała mi spokoju. – Pani Zosiu! – rozległo się za drzwiami. – Pani Zosiu, otworzy pani? Muszę tylko na chwilkę! – Głos sąsiadki, pani Grażyny, był jak dźwięk budzika o piątej rano w niedzielę. Wstałam niechętnie, czując jak narasta we mnie złość i bezsilność. Otworzyłam drzwi na łańcuszku.

– Co się stało? – spytałam chłodno.

– Oj, pani Zosiu, ja tylko na chwilkę! Pralka mi się popsuła, a muszę wyprać rzeczy wnuczki. Wie pani, jak to jest z dziećmi…

Nie wiedziałam. Nie miałam dzieci. Ale Grażyna wiedziała o tym doskonale i lubiła mi to przypominać. – Proszę, tylko szybko – powiedziałam, wpuszczając ją do środka.

To był już trzeci raz w tym tygodniu. Najpierw przyszła po sól, potem po żelazko, teraz z praniem. Za każdym razem zostawała dłużej niż powinna, komentując mój wystrój mieszkania, zaglądając do szafek i pytając o rzeczy, które nie powinny jej obchodzić.

– O, widzę, że znowu sama obiad gotujesz? – rzuciła z przekąsem. – A gdzie pan Adam? Nie wrócił jeszcze z pracy?

Adam… Mój mąż coraz częściej wracał późno. Ostatnio nawet nocował u siostry, tłumacząc się awarią samochodu. Wiedziałam jednak, że chodzi o coś więcej. Nasze małżeństwo wisiało na włosku od miesięcy. Kłóciliśmy się o wszystko: o pieniądze, o jego matkę, która uważała mnie za nieudacznicę, o to, że nie mamy dzieci.

Grażyna rozsiadła się w kuchni jak u siebie. – A może kawki? – spytała bezczelnie.

Zacisnęłam zęby. – Nie mam czasu. Muszę jeszcze popracować.

– Oj tam, oj tam! – machnęła ręką. – Przecież pani i tak siedzi sama cały dzień.

Wtedy zadzwonił telefon. Mama.

– Zosiu, słyszałam od cioci Krysi, że nie zaprosiłaś Grażyny na imieniny? – zaczęła od razu bez przywitania.

– Mamo, to moje imieniny… Chciałam spędzić je w spokoju.

– Ale ona taka samotna! Ty zawsze byłaś taka zamknięta… Może dlatego Adam cię unika?

Poczułam łzy pod powiekami. Grażyna słuchała rozmowy z wyraźnym zainteresowaniem.

– No widzi pani? Nawet mama mówi, że powinna pani być bardziej otwarta!

Zacisnęłam pięści. – Proszę już iść. Pranie skończy się za godzinę.

– Oj, niech się pani nie denerwuje! – Grażyna poklepała mnie po ramieniu jak dziecko. – Ja tylko chcę dobrze!

Wyszła w końcu, zostawiając za sobą zapach tanich perfum i bałagan w przedpokoju. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem Adam wrócił późno. Pachniał damskimi perfumami.

– Była Grażyna? – spytał od progu.

– Była. Znowu prała rzeczy wnuczki.

– Przesadzasz z tą niechęcią do ludzi – mruknął i zamknął się w łazience.

Nie spałam tej nocy. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ze mną jest coś nie tak?

Następnego dnia Grażyna przyszła znowu. Tym razem z wnuczką.

– Pani Zosiu, ma pani może kakao? Mała by się napiła…

Wpuściłam je do środka z rezygnacją. Dziecko rozrzuciło zabawki po całym salonie, Grażyna zaczęła przestawiać moje kwiaty na parapecie.

– Tu będzie lepiej rosła ta monstera – stwierdziła autorytatywnie.

Wtedy zadzwonił domofon. Moja teściowa.

– Zosiu! Wpuść mnie! Musimy porozmawiać!

Grażyna otworzyła drzwi zanim zdążyłam zareagować.

– Ooo, Halinka! Dawno cię nie widziałam! – wykrzyknęła radośnie.

Dwie kobiety rozsiadły się w moim salonie i zaczęły rozmawiać o mnie jakbym była powietrzem.

– Ona taka dziwna jest… Taka zamknięta…
– No właśnie! Adam taki towarzyski chłopak był…

Siedziałam w kuchni i słuchałam tych słów przez ścianę. Czułam się coraz mniejsza.

Wieczorem wybuchłam przy Adamie:
– Mam dość! Mam dość tej kobiety! Mam dość twojej matki! Mam dość tego domu!

Adam spojrzał na mnie zimno:
– Może powinnaś pójść do psychologa?

Tej nocy spakowałam walizkę i pojechałam do mamy. Myślałam, że znajdę tam wsparcie. Myliłam się.

– Zosiu, przesadzasz… Ludzie są różni… Musisz być bardziej elastyczna…

Przez tydzień mieszkałam u mamy w ciasnym pokoju dziecięcym, słuchając jej narzekań na wszystko: na pogodę, na sąsiadów, na mnie.

W końcu wróciłam do mieszkania. Grażyna czekała pod drzwiami z kolejnym praniem.

– Pani Zosiu! Już pani wróciła! Tak się martwiłam!

Nie wytrzymałam:
– Proszę już nigdy więcej do mnie nie przychodzić! To jest mój dom! Mam prawo do prywatności!

Grażyna spojrzała na mnie jak na wariatkę:
– Oj, jaka pani nerwowa…

Zamknęłam drzwi przed jej nosem i pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę.

Adam wrócił tego wieczoru wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Co się stało?
– Postawiłam granicę. Nie będziemy już nikomu służyć za pralnię i kawiarnię.
Adam milczał długo.
– Może masz rację…

Od tamtej pory Grażyna przestała nachodzić mnie codziennie. Adam zaczął wracać do domu coraz częściej. Nasze relacje powoli zaczęły się poprawiać.
Ale rana została. Wciąż boję się dźwięku domofonu. Wciąż czuję się winna za to, że chciałam mieć własny kąt tylko dla siebie.
Czy naprawdę tak trudno jest postawić granicę? Czy zawsze musimy być mili kosztem własnego szczęścia?
Ciekawa jestem waszych historii… Jak wy radzicie sobie z natarczywymi sąsiadami i rodziną? Czy też czuliście się kiedyś obcy we własnym domu?