Gorzka prawda o rodzinie: Słowa, które rozdarły nasze życie
– Wiesz co, Dorota? Gdybym wiedział, jaką naprawdę jesteś osobą, nigdy bym cię nie poślubił – te słowa mojego męża, wypowiedziane pewnej listopadowej nocy, rozdarły mnie na pół. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po kolacji. Za oknem szalał wiatr, a w środku naszego mieszkania czuć było tylko chłód. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Ale nie – spojrzałam na Andrzeja i zobaczyłam w jego oczach coś obcego.
Nie tak miało wyglądać moje życie. Zawsze byłam tą, która wszystko ogarnia – dom, dzieci, pracę w szkole podstawowej na warszawskim Bemowie. Nasza córka, Zosia, właśnie kończyła liceum i szykowała się do matury. Syn, Michał, miał trzynaście lat i przechodził bunt nastolatka. Andrzej pracował w banku, często wracał późno i coraz częściej widziałam go z telefonem w ręku, zerkającego ukradkiem na ekran.
Ostatnie miesiące były trudne. Andrzej był drażliwy, nieobecny. Zosia zamykała się w pokoju i płakała po nocach – nie chciała mi powiedzieć dlaczego. Michał przestał się uczyć i zaczął przesiadywać na klatce z kolegami. Ja próbowałam wszystko łatać – gotowałam ulubione potrawy, dbałam o dom, nawet zaczęłam chodzić na jogę, żeby nie zwariować. Ale czułam się coraz bardziej samotna.
Tamtego wieczoru próbowałam porozmawiać z Andrzejem. – Może pojedziemy gdzieś razem na weekend? – zaproponowałam nieśmiało. – Nie mam czasu na twoje głupoty – odburknął i wrócił do przeglądania telefonu. Wtedy pękłam. – Andrzej, co się z nami dzieje? Przecież kiedyś byliśmy szczęśliwi…
Wtedy padły te słowa. „Gdybym wiedział, jaką naprawdę jesteś osobą…” Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. – Co masz na myśli? – zapytałam cicho.
– Jesteś wiecznie niezadowolona, kontrolujesz wszystkich wokół siebie! Nawet dzieci mają cię dość! – krzyknął. Michał wychylił się z pokoju i spojrzał na nas przerażony. Zosia zamknęła drzwi jeszcze mocniej.
Przez kolejne dni chodziliśmy po domu jak cienie. Andrzej spał na kanapie w salonie. Ja nie mogłam jeść ani spać. Dzieci unikały mnie wzrokiem. W pracy ledwo dawałam radę prowadzić lekcje – uczniowie pytali mnie, czy wszystko w porządku.
Pewnego popołudnia zadzwoniła moja mama. – Dorotko, czuję, że coś jest nie tak… – zaczęła ostrożnie. Zawsze była dla mnie wsparciem, ale nie chciałam jej martwić. – Wszystko dobrze, mamo – skłamałam.
W weekend odwiedziła nas teściowa. Od progu zaczęła narzekać: – W tym domu zawsze taki bałagan! Kiedyś to było inaczej… Andrzej był szczęśliwy! Teraz tylko narzekacie i kłócicie się przy dzieciach!
Nie wytrzymałam. – Może pani syn powinien spojrzeć na siebie! – wybuchłam. Teściowa obraziła się i wyszła trzaskając drzwiami.
Wieczorem usiadłam z Zosią przy herbacie. – Mamo… czy wy się rozwiedziecie? – zapytała nagle drżącym głosem. Zrobiło mi się słabo.
– Nie wiem… bardzo bym nie chciała…
– Bo ja już nie mogę tego słuchać… Michał też jest przerażony…
Zrozumiałam wtedy, że nasze problemy ranią nie tylko mnie i Andrzeja, ale przede wszystkim dzieci.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mężem jeszcze raz. Czekałam aż wróci z pracy i poprosiłam go do kuchni.
– Andrzej… musimy coś zrobić. Nie możemy tak żyć dalej. Może pójdziemy do terapeuty?
Spojrzał na mnie z pogardą:
– Ty zawsze musisz wszystko naprawiać po swojemu! Ja nie potrzebuję żadnych psychologów!
– Ale ja już nie daję rady…
– To może powinnaś się wyprowadzić? – rzucił lodowato.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę spakować walizkę i wyjść bez słowa. Ale wtedy usłyszałam cichy płacz Zosi za drzwiami.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Iwona:
– Dorota, musisz pomyśleć o sobie! Andrzej od dawna cię nie szanuje! Może on ma kogoś?
Nie chciałam w to wierzyć… Ale zaczęłam obserwować męża uważniej. Coraz częściej wychodził „na siłownię”, wracał późno i pachniał damskimi perfumami.
Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z restauracji dla dwojga i rachunek za hotel pod Warszawą.
Wieczorem skonfrontowałam go:
– Andrzej… zdradzasz mnie?
Zbladł.
– To nie tak jak myślisz…
– Więc jak? Powiedz mi prawdę!
Wybuchnął:
– Tak! Spotykam się z kimś! Bo przy niej czuję się doceniony! Ty tylko narzekasz!
Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu w twarz talerzem, ale tylko usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
Następne dni były jak koszmar senny. Dzieci wiedziały już wszystko – Zosia przestała chodzić do szkoły, Michał zamknął się w sobie.
Moja mama przyjechała do nas i zabrała mnie na spacer po parku Moczydło.
– Dorotko… musisz być silna dla dzieci. Nie pozwól mu cię złamać.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole – ja, Andrzej i dzieci.
– Kochani… musimy wam coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem.
Zosia rozpłakała się pierwsza:
– Proszę… nie rozwódźcie się!
Michał wybiegł do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Andrzej milczał.
Po tej rozmowie podjęliśmy decyzję o separacji.
Andrzej wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Ursynowie.
Dzieci zostały ze mną.
Przez pierwsze tygodnie czułam tylko pustkę i żal.
Ale powoli zaczęliśmy układać życie od nowa.
Zosia wróciła do szkoły i zdała maturę.
Michał zaczął chodzić na terapię dla młodzieży.
Ja znalazłam wsparcie u przyjaciółek i zaczęłam dbać o siebie.
Minął rok od tamtej nocy.
Czasem spotykam Andrzeja na ulicy – wygląda na zmęczonego i smutnego.
Podobno jego nowy związek już się rozpadł.
Dzieci widują go rzadko.
Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą i doceniać małe rzeczy: śniadania z dziećmi, spacery po Starym Mieście, wieczory z książką.
Czasem zastanawiam się: czy można było uratować nasze małżeństwo? Czy gdybyśmy wcześniej zaczęli rozmawiać szczerze o swoich uczuciach, wszystko potoczyłoby się inaczej?
A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?