Gdy dom zamienia się w pole bitwy – historia matki, która patrzy na rozpad własnej rodziny

Telefon zadzwonił o 22:17. Zawsze wiem, że jeśli dzwoni o tej porze, to coś się stało. – Mamo, mogę przyjechać? – głos mojego syna, Pawła, był tak cichy, że ledwo go poznałam. – Oczywiście, synku. Co się dzieje? – zapytałam od razu, serce waliło mi jak młotem. – Nie mogę już tam wytrzymać. Ula znowu urządziła imprezę. Ja mam jutro ważny projekt do oddania… Nie mogę się skupić. Przepraszam, że tak późno… – urwał, a ja usłyszałam w tle śmiechy i głośną muzykę.

Piętnaście minut później Paweł stał w moim przedpokoju. Włosy rozczochrane, oczy czerwone od niewyspania. W ręku laptop i torba z ubraniami. Bez słowa poszedł do swojego starego pokoju i zamknął drzwi. Przez ścianę słyszałam stukanie klawiatury do drugiej w nocy.

Rano próbowałam z nim porozmawiać. – Pawełku, co się dzieje? Przecież jeszcze rok temu byliście z Ulą szczęśliwi… – On tylko wzruszył ramionami. – Mamo, nie chcę o tym gadać. Muszę skończyć projekt. Potem pogadamy.

Ale ja już wiedziałam. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Ula była kiedyś spokojną dziewczyną z sąsiedztwa, studiowała psychologię na UW, zawsze uśmiechnięta i pomocna. Gdy zamieszkali razem na Ochocie, byłam dumna z ich samodzielności. Ale odkąd Ula dostała nową pracę w agencji eventowej, wszystko się zmieniło.

Zaczęły się wieczorne spotkania z koleżankami z pracy – najpierw raz na dwa tygodnie, potem co weekend, aż w końcu niemal codziennie ktoś przewijał się przez ich mieszkanie. Zwykłe spotkania przeradzały się w głośne imprezy do rana. Paweł próbował pracować przy komputerze w sypialni, ale przez ściany niosły się śmiechy i muzyka. Czasem dzwonił do mnie późno w nocy: – Mamo, jak ja mam tu żyć? – pytał szeptem.

Próbowałam rozmawiać z Ulą. – Ulu, Paweł ciężko pracuje, potrzebuje spokoju… Może mogłybyście spotykać się rzadziej? – zaproponowałam delikatnie podczas niedzielnego obiadu u nas. Ula spojrzała na mnie jak na kosmitkę. – Pani Krystyno, ja całe życie byłam grzeczna i poukładana. Teraz chcę trochę pożyć! Praca jest stresująca, koleżanki mnie wspierają… A Paweł? On zawsze był domatorem. Niech się trochę wyluzuje! – odpowiedziała z uśmiechem.

Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to dopiero początek.

Z czasem Paweł coraz częściej nocował u mnie albo u swojej siostry Magdy na Ursynowie. Magda próbowała go pocieszać: – Paweł, musisz pogadać z Ulą! Tak dalej być nie może! – Ale on tylko wzdychał: – Magda, ona mnie nie słucha. Każda rozmowa kończy się awanturą albo płaczem.

W końcu postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Była środa wieczór. Otworzyła mi obca dziewczyna z kolorowymi włosami i puszką piwa w ręku. W salonie siedziało sześć osób, wszędzie butelki po winie i chipsy na podłodze. Ula tańczyła z koleżanką na środku pokoju. Pawła nie było.

– Dzień dobry… Jest Paweł? – zapytałam niepewnie.
– Chyba poszedł do Magdy… – rzuciła Ula przez ramię i wróciła do tańca.

Wyszłam stamtąd z płaczem.

Wieczorem zadzwoniłam do Pawła:
– Synku, musisz coś zrobić! To nie jest normalne! Wasze mieszkanie wygląda jak klub nocny!
– Mamo… Ja już nie mam siły walczyć. Próbowałem wszystkiego. Ula mówi, że ją ograniczam. Że jestem nudny i przewidywalny… Może faktycznie taki jestem?

Serce mi pękało.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja szwagierka Irena:
– Krystyna! Słyszałam od Magdy, co się dzieje u Pawła i Uli… Może powinnaś porozmawiać z jej matką?
– Próbowałam! Pani Teresa uważa, że Ula jest młoda i ma prawo się wyszaleć! „Niech korzysta z życia póki może” – powiedziała mi ostatnio przez telefon.
– A Paweł? On też ma prawo do życia! – Irena była oburzona.

Czułam się bezradna jak nigdy dotąd.

W kolejnych tygodniach sytuacja tylko się pogarszała. Paweł coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał wychodzić ze znajomymi, przestał dbać o siebie. W pracy ledwo dawał radę – szef wezwał go na rozmowę dyscyplinującą po tym, jak zasnął na spotkaniu online.

W końcu przyszedł do mnie i powiedział:
– Mamo… Ja już nie wiem, czy chcę tak żyć. Kocham Ulę, ale ona mnie nie widzi. Dla niej liczą się tylko te imprezy i koleżanki…
– Może powinniście pójść na terapię? – zaproponowałam ostrożnie.
– Ona mówi, że nie ma problemu. Że problem mam ja.

Zadzwoniłam jeszcze raz do Teresy:
– Pani Tereso, czy pani naprawdę uważa, że to normalne? Paweł jest wykończony!
– Krystyno, niech pani nie przesadza! Ula zawsze była odpowiedzialna. Teraz chce trochę odetchnąć! Paweł jest dorosły, niech sam sobie radzi!

Czułam narastającą frustrację i bezsilność.

W pewien piątek wieczorem Paweł wrócił do mieszkania i zastał Ulę całującą się z kolegą z pracy na balkonie.

Wrócił do mnie roztrzęsiony:
– Mamo… Ona mnie zdradza! A ja nawet nie potrafię na nią nakrzyczeć!

Przytuliłam go mocno.
– Synku… Musisz zawalczyć o siebie! Nie możesz pozwolić sobą pomiatać!
– Boję się zostać sam…

Po tej nocy Paweł podjął decyzję o rozstaniu.

Wyprowadził się do mnie na kilka tygodni. Ula próbowała go zatrzymać SMS-ami i telefonami: „Przesadzasz! To był tylko pocałunek! Nic dla mnie nie znaczy!” Ale Paweł był nieugięty.

Rozwód przebiegł szybko i cicho – bez dzieci i wspólnego majątku było to formalnością.

Ale trauma została.

Paweł długo dochodził do siebie. Przez kilka miesięcy chodził na terapię indywidualną i powoli odzyskiwał równowagę.

Dziś mieszka sam na Mokotowie i powoli układa sobie życie od nowa. Nadal boi się bliskości i unika większych imprez. Ja zaś codziennie pytam siebie: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy powinnam była bardziej stanowczo interweniować? Czy matka powinna ratować dorosłego syna przed rozpadem jego rodziny?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy matka ma prawo ingerować w życie dorosłych dzieci? Czy lepiej pozwolić im popełniać własne błędy? Czasem myślę: może gdybym wtedy mocniej tupnęła nogą… wszystko potoczyłoby się inaczej?