Czy powinnam wybaczyć babci, która mnie krzywdziła? Moja historia o rodzinnych ranach, które nie chcą się zagoić
– Znowu płaczesz? – głos babci przeszył ciszę jak nóż. – Przestań się mazać, bo zaraz dam ci powód!
Miałam wtedy siedem lat i trzymałam w rękach roztrzaskaną porcelanową filiżankę, którą babcia dostała od swojej matki. Moje palce drżały, a łzy spływały po policzkach. Babcia stała nade mną, wysoka i zimna, z tą swoją surową miną, której bałam się bardziej niż ciemności pod łóżkiem.
– Przepraszam, babciu – wyszeptałam, ale ona tylko prychnęła i odwróciła się na pięcie. Z kuchni dobiegał zapach przypalonego mleka. Mama była w pracy, tata wyjechał za granicę. Byłyśmy tylko we dwie.
To nie był pierwszy raz. Babcia miała w sobie coś, co sprawiało, że dom stawał się miejscem pełnym napięcia. Każdy mój błąd był karany krzykiem albo zimnym milczeniem. Czasem rzucała we mnie czymś – ściereczką, gazetą, raz nawet kubkiem. Najgorsze były jednak słowa: „Do niczego się nie nadajesz”, „Jesteś taka sama jak twoja matka – słaba i bezużyteczna”.
Przez lata uczyłam się chodzić na palcach, przewidywać jej humory, zgadywać, kiedy lepiej zniknąć z pola widzenia. W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Zazdrościłam koleżankom, które opowiadały o swoich babciach piekących szarlotki i przytulających wnuczki. Ja miałam tylko strach.
Kiedy miałam czternaście lat, mama zachorowała na depresję. Babcia przejęła wtedy całą władzę nad domem. Pamiętam jedną noc, kiedy mama płakała w łazience, a babcia stała pod drzwiami i krzyczała:
– Przestań się użalać nad sobą! W tej rodzinie nie ma miejsca na słabość!
Chciałam wtedy wybiec z domu i nigdy nie wrócić. Ale nie miałam dokąd pójść.
Dopiero na studiach odważyłam się wyprowadzić do Warszawy. Poczułam ulgę, jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki płaszcz. Przez pierwsze miesiące budziłam się z lękiem, że babcia zaraz wejdzie do pokoju i zacznie krzyczeć. Ale jej nie było.
Mama dzwoniła do mnie rzadko. Kiedy już rozmawiałyśmy, zawsze pytała: „Może odwiedzisz nas na święta? Babcia bardzo by chciała cię zobaczyć”.
Zawsze odmawiałam.
W zeszłym roku mama zadzwoniła zapłakana:
– Babcia jest w szpitalu. Miała udar. Lekarze mówią, że może już nie wrócić do pełnej sprawności.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. W końcu pojechałam do rodzinnego miasta.
Babcia leżała na łóżku szpitalnym, drobna i bezradna. Jej oczy były zamglone lekami i strachem.
– To ty? – zapytała cicho.
Skinęłam głową.
– Przepraszam… – wyszeptała po chwili. – Nie umiałam inaczej…
Nie wiedziałam, czy jej wierzyć. Czy to choroba sprawiła, że stała się łagodniejsza? Czy naprawdę żałuje?
Od tamtej pory mama coraz częściej prosi mnie o pomoc przy babci. „Jest już inna”, mówi. „Potrzebuje nas”.
Ale ja pamiętam wszystko: każdy krzyk, każde upokorzenie, każdą noc spędzoną pod kołdrą ze strachu.
Ostatnio spotkałam się z kuzynką Olą na kawie.
– Wiesz – powiedziała – ja też się jej bałam. Ale teraz… jest taka słaba… Może warto jej wybaczyć?
Patrzyłam na nią długo.
– A jeśli wybaczę i znów mnie zrani? – zapytałam cicho.
Ola wzruszyła ramionami.
– Może już nie ma siły ranić nikogo…
Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Czy przebaczenie to naprawdę ulga? Czy to tylko kolejny obowiązek wobec rodziny? Czy mam prawo odciąć się od kogoś, kto mnie skrzywdził, nawet jeśli to własna babcia?
Czasem patrzę na stare zdjęcia – ja jako mała dziewczynka na kolanach u babci. Uśmiecham się tam nieśmiało, ale w oczach mam cień strachu.
Dziś stoję przed wyborem: wybaczyć czy odejść na zawsze?
Czy przebaczenie jest dla niej… czy dla mnie?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?