Czy oddać nasz dom córce i jej narzeczonemu? Historia rodzinna pełna emocji

– Mamo, tato… – Kasia patrzyła na nas z tym swoim spojrzeniem, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa, kiedy prosiła o coś ważnego. – Chcielibyśmy z Tomkiem zamieszkać tutaj, w waszym domu. Czy moglibyście… oddać nam go?

Zamarłam. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem padał deszcz, stukając o parapet jakby chciał podkreślić ciężar tej chwili. Mój mąż, Andrzej, odłożył gazetę i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam to samo przerażenie, które czułam w sobie.

– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie. – To jest nasz dom. Budowaliśmy go przez dwanaście lat. Każda cegła, każda deska…

– Wiem, mamo – przerwała mi Kasia. – Ale przecież wy już nie potrzebujecie takiego dużego domu. Możecie zamieszkać w mieszkaniu po babci. A my… my chcemy tu stworzyć rodzinę.

W tej chwili poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przed oczami stanęły mi wszystkie te lata: Andrzej wracający z pracy z workiem cementu na ramieniu, ja malująca ściany w salonie, dzieci biegające po jeszcze niegotowych schodach. To nie był tylko dom – to była nasza historia.

– Kasiu, rozumiem cię – odezwał się Andrzej cicho. – Ale to nie jest takie proste. My też mamy swoje plany na przyszłość.

Kasia spuściła głowę. Tomek siedział obok niej, milczący, jakby bał się odezwać.

– Myślałam, że… że skoro to dom rodzinny…

Wstałam od stołu i podeszłam do okna. Deszcz lał coraz mocniej. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: pierwsza Wigilia w nowym domu, śmiech dzieci na podwórku, Andrzej sadzący jabłonie w ogrodzie.

– Kasiu – powiedziałam po chwili – czy ty naprawdę myślisz, że możemy tak po prostu oddać wam wszystko?

– Nie wszystko! – zaprotestowała. – Ale przecież wy już swoje przeżyliście…

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę już „przeżyliśmy swoje”? Czy nasze życie miało się teraz ograniczyć do dwóch pokoi po babci i wspomnień?

Andrzej podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń.

– Może powinniśmy to przemyśleć – powiedział spokojnie.

Kasia wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami. Tomek spojrzał na nas przepraszająco i pobiegł za nią.

Zostaliśmy sami. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywał tylko szum deszczu.

– Co my teraz zrobimy? – zapytałam cicho Andrzeja.

– Nie wiem – odpowiedział równie cicho. – Ale musimy być sprawiedliwi wobec siebie.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Kasia unikała rozmów, a ja czułam się winna za to, że nie potrafię jej dać tego, czego pragnie. Andrzej próbował rozmawiać z nią spokojnie, tłumaczyć nasze stanowisko, ale ona była nieugięta.

Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie.

– Mamo… ja wiem, że to dla was trudne. Ale Tomek nie ma gdzie mieszkać. Jego rodzice są po rozwodzie, ojciec pije… Chcemy zacząć nowe życie tutaj, gdzie jest bezpiecznie.

Poczułam łzy napływające do oczu. Z jednej strony rozumiałam jej pragnienie bezpieczeństwa i stabilizacji. Z drugiej – czy muszę poświęcić własne szczęście dla szczęścia dziecka?

– Kasiu… a co jeśli kiedyś się rozstaniecie? Co jeśli Tomek cię zostawi? Co wtedy z domem?

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Mamo! Jak możesz tak mówić? Przecież się kochamy!

Westchnęłam ciężko.

– Ja też kochałam twojego ojca, kiedy byliśmy młodzi. Ale życie pisze różne scenariusze.

Kasia zerwała się z kanapy i wybiegła z pokoju.

Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Basia.

– Słyszałam o waszym „problemie” – powiedziała bez ogródek. – Nie dajcie się wmanewrować! To wasz dom! Kasia musi sama zapracować na swoje!

Z jednej strony czułam ulgę, że ktoś mnie rozumie. Z drugiej – czy nie jestem zbyt surowa dla własnego dziecka?

Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy stole i zaczęliśmy rozmawiać o przyszłości.

– Może powinniśmy spisać testament? – zaproponował Andrzej. – Zabezpieczyć dom dla Kasi po naszej śmierci?

– A co jeśli ona tego nie zaakceptuje? – zapytałam niepewnie.

– Musimy być stanowczy. To nasz dom i nasze życie.

Kolejne dni mijały w napięciu. Kasia coraz rzadziej wracała do domu, a kiedy już była, unikała rozmów. Czułam się rozdarta między miłością do niej a poczuciem sprawiedliwości wobec siebie i Andrzeja.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Przypomniałam sobie rozmowę z mamą sprzed lat:

– Dzieci są tylko gośćmi w naszym życiu – mówiła wtedy mama. – Musisz nauczyć się je puszczać wolno.

Czy właśnie nadszedł ten moment?

Następnego dnia poprosiłam Kasię o rozmowę.

– Kochanie… – zaczęłam delikatnie. – Rozumiemy twoje potrzeby i chcemy ci pomóc. Ale nie możemy oddać wam całego domu. Możemy wam pomóc finansowo albo pozwolić zamieszkać tu na jakiś czas, ale dom zostaje nasz.

Kasia rozpłakała się.

– Myślałam, że mnie kochacie…

Przytuliłam ją mocno.

– Kochamy cię najbardziej na świecie. Ale musisz zrozumieć nasze stanowisko.

Po tej rozmowie atmosfera trochę się rozluźniła, choć nadal czułam ciężar tej decyzji na sercu. Kasia zaczęła szukać mieszkania razem z Tomkiem, a my z Andrzejem poczuliśmy ulgę… i smutek jednocześnie.

Czasem patrzę na nasz dom i zastanawiam się: czy postąpiliśmy słusznie? Czy można być dobrym rodzicem i jednocześnie zadbać o siebie? Czy miłość do dziecka zawsze musi oznaczać rezygnację z własnych marzeń?

A wy? Co byście zrobili na naszym miejscu?