Czy można kochać cudze dziecko jak własne? Historia o dwóch córkach i jednym ojcu
– Znowu jej kupiłeś prezent? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, podczas gdy Wojtek rozpakowywał torbę z zakupami. W środku, między chlebem a mlekiem, leżała nowa lalka – dokładnie taka, o jakiej marzyła Zosia. Zosia, jego córka z pierwszego małżeństwa. Moja pasierbica.
Wiedziałam, że Wojtek ją kocha. Wiedziałam to od początku. Kiedy się poznaliśmy, nie ukrywał, że jest ojcem. Mówił o tym z dumą i czułością, a ja… ja wtedy myślałam, że to dobrze. Że to świadczy o nim jak najlepiej. Że skoro potrafi być dobrym ojcem dla swojego dziecka, będzie też dobrym mężem i ojcem dla naszych przyszłych dzieci.
Nie sądziłam jednak, że ta miłość może być tak… wyłączająca. Tak dzieląca. Tak bolesna.
Zosia przyjeżdża do nas co drugi weekend. Ma swój pokój, swoje zabawki, swoje miejsce przy stole. Kiedy jest u nas, Wojtek staje się innym człowiekiem – radosnym, zaangażowanym, pełnym energii. Widzę w jego oczach dumę i czułość, których czasem brakuje mi na co dzień. Nasza wspólna córka, Marysia, ma dopiero cztery lata. Jest jeszcze mała, nie rozumie wszystkich niuansów dorosłego świata. Ale widzi. Widzi, jak tata tuli Zosię mocniej niż ją. Jak śmieje się z jej żartów, jak przynosi jej ulubione słodycze i pozwala dłużej oglądać bajki.
– To tylko lalka – odpowiedział Wojtek spokojnie, nawet na mnie nie patrząc. – Obie dziewczynki dostają prezenty.
– Ale nie takie same – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.
Wojtek westchnął i odwrócił się w moją stronę.
– Przecież wiesz, że Zosia widuje mnie rzadziej. Chcę jej to jakoś wynagrodzić.
Zacisnęłam usta. Ile razy już słyszałam tę odpowiedź? Ile razy tłumaczyłam sobie, że to normalne? Że Zosia potrzebuje więcej uwagi? Że Marysia ma tatę na co dzień?
Ale czy to znaczy, że Marysia powinna czuć się mniej ważna? Czy ja powinnam czuć się mniej ważna?
Pamiętam pierwszy raz, kiedy Zosia została u nas na noc. Miała wtedy siedem lat. Była nieśmiała i wycofana – patrzyła na mnie spod byka i trzymała się blisko taty. Próbowałam ją rozbawić, zaproponowałam wspólne pieczenie ciasteczek. Odmówiła. Potem usłyszałam przez drzwi jej szept do Wojtka: „Tato, kiedy wrócimy do domu?”.
Poczułam się wtedy jak intruz we własnym domu.
Z czasem było coraz trudniej. Zosia dorastała i coraz bardziej podkreślała swoją odrębność. Nie chciała jeść tego, co gotowałam. Nie chciała bawić się z Marysią. Często zamykała się w swoim pokoju i rozmawiała przez telefon z mamą.
A Wojtek? Wojtek robił wszystko, by jej dogodzić. Kupował ulubione jogurty, pozwalał na dłuższe kąpiele, przymykał oko na bałagan w jej pokoju.
– Daj jej czas – powtarzał mi za każdym razem, gdy próbowałam porozmawiać o tym, jak się czuję.
Ale ile czasu potrzeba, by poczuć się częścią rodziny?
Najgorsze przyszło wtedy, gdy Marysia zaczęła zadawać pytania.
– Mamo, dlaczego Zosia nie chce się ze mną bawić?
– Bo jest starsza i ma inne zainteresowania – tłumaczyłam cierpliwie.
– A dlaczego tata częściej ją przytula?
– Tata kocha was obie tak samo – kłamałam.
Ale czy naprawdę kochał je tak samo?
Czasem łapałam się na tym, że zazdroszczę Zosi. Zazdroszczę jej tej uwagi, tej troski, tego miejsca w sercu Wojtka, którego ja nigdy nie zajmę. Próbowałam być dobrą macochą – organizowałam wspólne wyjścia do kina, gotowałam jej ulubione potrawy, pomagałam w lekcjach. Ale zawsze czułam dystans. Jakby między nami była niewidzialna ściana.
Pewnego dnia Marysia wróciła ze żłobka zapłakana.
– Powiedziały mi dzieci, że tata bardziej kocha Zosię – szlochała w moich ramionach.
Serce mi pękło.
Wieczorem usiadłam z Wojtkiem przy stole.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
– O czym? – zapytał zmęczony po całym dniu pracy.
– O naszych córkach. O tym, jak Marysia czuje się niewidzialna przy Zosi.
– Przesadzasz – machnął ręką.
– Nie przesadzam! – podniosłam głos. – Ona cierpi! Ja też!
Wojtek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Co mam zrobić? Mam przestać kochać Zosię?
– Nie! Ale możesz spróbować być sprawiedliwy! Możesz pokazać Marysi, że ona też jest dla ciebie ważna!
Wojtek milczał długo. Widziałam w jego oczach ból i bezradność.
– To nie jest takie proste – powiedział w końcu cicho.
I miał rację. To nie było proste.
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Staramy się oboje – ja próbuję nie porównywać dziewczynek, Wojtek stara się spędzać więcej czasu z Marysią. Ale rany są głębokie. Czasem myślę, że nigdy się nie zagoją.
Ostatnio usłyszałam rozmowę dziewczynek przez drzwi:
– Dlaczego nie chcesz być moją siostrą? – spytała Marysia cicho.
– Bo ty masz tatę codziennie, a ja tylko czasami – odpowiedziała Zosia smutno.
Poczułam wtedy łzy pod powiekami. Może to nie kwestia serca? Może to kwestia czasu i miejsca?
Czasem zastanawiam się: czy można kochać cudze dziecko jak własne? Czy można nauczyć serce sprawiedliwości? Czy to ja jestem winna temu podziałowi? A może po prostu życie jest czasem niesprawiedliwe?
Może wy mi powiecie: czy naprawdę można być matką dla dziecka, które od początku patrzy na ciebie jak na obcą osobę? Czy serce ma granice?