Czterdziestka, samotność i górska burza: Historia, która rozdarła moją rodzinę
Wszystko zaczęło się od krzyku. Moja matka, Danuta, trzaskała drzwiami kuchennymi, a mój brat, Tomek, wrzeszczał na mnie przez telefon: – Znowu uciekasz od problemów, Magda! Zawsze tak robisz! – krzyczał. Stałam w przedpokoju z walizką, a łzy ciekły mi po policzkach. Czterdzieste urodziny. Zamiast tortu – awantura o spadek po ojcu, o mieszkanie, o to, że nie mam dzieci i że „zmarnowałam życie”.
– Mamo, ja już nie mogę… – wyszeptałam. – Nie chcę się kłócić. Po prostu muszę wyjechać.
– Uciekaj! Zawsze byłaś tchórzem! – rzuciła Danuta z pogardą.
Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam ulgę. Wsiadłam do starego forda i ruszyłam w kierunku Bieszczad. Nie miałam planu. Chciałam tylko ciszy. Chciałam nie słyszeć już tych głosów w głowie: „Stara panna”, „Karierowiczka”, „Samolubna”.
Po drodze zadzwoniła do mnie siostra, Iwona. – Magda, wróć. Mama płacze. Tomek jest wściekły. Nie możesz tak po prostu wyjechać!
– Iwona, ja muszę oddychać. Przepraszam.
Rozłączyłam się. Przez całą drogę padał śnieg. W radiu leciały stare piosenki Perfectu i Lady Pank. Czułam się jak bohaterka kiepskiego filmu drogi.
Zatrzymałam się w małym pensjonacie pod Cisną. Właścicielka, pani Teresa, spojrzała na mnie z troską:
– Sama pani przyjechała? W taki mróz?
– Tak… Potrzebuję odpocząć.
– Tu się pani wyciszy. Góry leczą duszę.
Pierwsza noc była najgorsza. Leżałam pod grubą kołdrą i słyszałam tylko własny oddech. Przypomniały mi się wszystkie słowa matki: „Gdybyś miała dzieci, miałabyś dla kogo żyć”.
Rano poszłam na spacer po zaśnieżonym lesie. W pewnym momencie usłyszałam głosy – śmiech i przekleństwa. Dwóch mężczyzn próbowało wyciągnąć samochód z rowu.
– Cholera jasna! – zaklął jeden z nich.
Podbiegłam:
– Może pomóc?
Spojrzeli na mnie zaskoczeni. Jeden z nich był wysoki, miał szalik Legii Warszawa i ciepłe brązowe oczy.
– Dzięki, ale chyba tu zostaniemy do wiosny – zażartował.
Pomogłam im pchać auto. Śmialiśmy się jak dzieci. Po chwili samochód ruszył.
– Jestem Paweł – przedstawił się ten z szalikiem. – A to mój kuzyn Marek.
Zaprosili mnie na herbatę do schroniska.
Przez kolejne dni spotykaliśmy się codziennie. Paweł był z Warszawy, rozwiedziony, miał dwójkę dzieci na studiach. Był czuły, zabawny i… bardzo samotny.
– Wiesz, Magda… – powiedział pewnego wieczoru przy kominku – Ja też uciekłem od rodziny. Moja matka uważa, że jestem nieudacznikiem, bo nie utrzymałem małżeństwa.
– Moja mówi to samo o mnie… tylko że nie mam męża ani dzieci.
Śmialiśmy się przez łzy.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie matka:
– Magda, wracaj natychmiast! Tomek chce sprzedać mieszkanie po ojcu bez twojej zgody!
– Mamo, nie teraz…
– Ty zawsze myślisz tylko o sobie!
Rozłączyłam się i rozpłakałam przy Pawle.
– Nie wracaj tam jeszcze – poprosił cicho. – Tu jesteś szczęśliwa.
I byłam. Po raz pierwszy od lat czułam się wolna i… kochana? Paweł pocałował mnie pod świerkiem zasypanym śniegiem. Było jak w filmie.
Ale rzeczywistość szybko upomniała się o swoje.
Pewnego ranka zobaczyłam Pawła rozmawiającego przez telefon na korytarzu pensjonatu:
– Tak, Aniu… Wiem… Przyjadę po weekendzie… Tak, dzieci są najważniejsze…
Zamarłam. Po chwili podszedł do mnie blady:
– Magda… Muszę wracać do Warszawy. Moja była żona jest chora. Dzieci mnie potrzebują.
Zrobiło mi się zimno jak nigdy wcześniej.
– A ja? – zapytałam szeptem.
– Ty… Ty jesteś moim światłem w tunelu. Ale nie mogę ci nic obiecać.
Wyjechał tego samego dnia. Zostałam sama w pustym pensjonacie.
Wieczorem zadzwoniła siostra:
– Magda, Tomek grozi sądem o spadek! Mama jest załamana!
Wróciłam do domu po tygodniu ciszy i śniegu. W progu czekała matka z zapuchniętymi oczami:
– Gdzie byłaś?! My tu walczymy o rodzinę!
Tomek rzucił tylko:
– Dobrze się bawiłaś? My tu mamy prawdziwe życie!
Próbowałam im tłumaczyć, że potrzebowałam odpocząć, że spotkałam kogoś wyjątkowego… Ale nikt nie chciał słuchać.
Przez kolejne miesiące walczyliśmy o mieszkanie po ojcu jak wilki o padlinę. Matka przestała ze mną rozmawiać na dwa tygodnie. Tomek groził sądem. Iwona próbowała godzić wszystkich, ale sama miała już dość.
Paweł dzwonił czasem wieczorami:
– Magda… Tęsknię za tobą. Ale nie mogę zostawić dzieci.
Czułam się rozdarta między dwoma światami: rodziną pełną żalu i nową miłością bez przyszłości.
Któregoś dnia Paweł przyjechał do Rzeszowa na delegację i spotkaliśmy się na kawie.
– Chciałbym być z tobą… Ale nie mogę cię prosić o czekanie – powiedział smutno.
Wróciłam do pustego mieszkania i długo patrzyłam w okno na światła miasta.
Dziś mam czterdzieści jeden lat. Mieszkanie po ojcu sprzedaliśmy – każdy dostał swoją część i każdy został ze swoim żalem. Matka pogodziła się ze mną dopiero po pół roku milczenia.
A Paweł? Czasem pisze krótkie wiadomości: „Myślę o tobie”.
Czy żałuję tamtego wyjazdu? Nie wiem. Może czasem trzeba uciec w góry i pozwolić sobie na oddech – nawet jeśli potem wszystko boli jeszcze bardziej niż wcześniej.
Czy można jeszcze zacząć od nowa po czterdziestce? Czy rodzina zawsze musi być źródłem bólu? A może szczęście jest tylko chwilą między burzami? Co wy o tym myślicie?