Córka poprosiła mnie, żebym zamieszkała u niej na tydzień i pomogła z wnukiem. Szybko okazało się, że chodzi o coś więcej niż tylko opiekę nad dzieckiem…

— Mamo, czy możesz przyjechać na tydzień? Naprawdę nie daję już rady — głos Zosi przez telefon był cichy, jakby bała się, że ktoś ją podsłucha.

Nie pytałam o szczegóły. Zawsze byłam tą matką, która rzuca wszystko i jedzie ratować swoje dzieci, choćby miały już własne rodziny. Przyjaciele śmiali się ze mnie: „Ile jeszcze razy dasz się wciągnąć w ich sprawy? Pozwól im dorosnąć!”. Ale ja wiedziałam swoje. Kiedy dziecko prosi o pomoc, matka nie odmawia.

Przyjechałam do Zosi w poniedziałek rano. Wnuk Staś rzucił mi się na szyję, a ona sama wyglądała na zmęczoną i roztrzęsioną. W kuchni panował bałagan, a w powietrzu wisiała jakaś dziwna cisza.

— Dziękuję, że przyjechałaś — powiedziała, unikając mojego wzroku. — Muszę się uczyć do egzaminów, a Staś ostatnio jest nie do opanowania.

— Zosiu, co się dzieje? — zapytałam od razu. — Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia.

— Wszystko jest w porządku — odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. — Po prostu dużo nauki.

Nie uwierzyłam jej ani przez chwilę. Znam swoją córkę lepiej niż ona sama siebie.

Zajęłam się Stasiem. Bawił się klockami, ale co chwilę zerkał na drzwi do pokoju mamy. Wieczorem usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę.

— Nie możesz tak po prostu wyjść! — krzyczała Zosia do swojego męża, Pawła. — Obiecałeś, że mi pomożesz!

— Mam dość twojego narzekania! — odpowiedział Paweł i trzasnął drzwiami.

Następnego dnia Paweł wrócił późno. Nie spojrzał mi w oczy, tylko rzucił „dobry wieczór” i zamknął się w łazience. Zosia siedziała przy stole z pustym wzrokiem.

— Zosiu, powiedz mi prawdę. Co tu się dzieje? — usiadłam obok niej i chwyciłam za rękę.

Zaczęła płakać. Cicho, bezgłośnie, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.

— Mamo… Ja już nie daję rady. Paweł jest ciągle nieobecny. Pracuje do późna albo wychodzi z kolegami. Staś jest coraz bardziej nerwowy, a ja… Ja mam wrażenie, że wszystko się sypie.

Przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drżenie.

— Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś?

— Bo wszyscy myślą, że sobie radzę. Nawet ty…

Przez kolejne dni starałam się być dla niej wsparciem. Gotowałam obiady, zabierałam Stasia na plac zabaw, sprzątałam mieszkanie. Ale widziałam, jak Zosia coraz bardziej zamyka się w sobie. Paweł unikał rozmów, a kiedy już rozmawialiśmy przy kolacji, atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą.

W czwartek wieczorem usłyszałam cichy szloch z łazienki. Weszłam bez pukania. Zosia siedziała na podłodze z podkulonymi nogami.

— Nie chcę już tak żyć — wyszeptała. — Boję się o siebie… Boję się o Stasia.

Serce mi pękło. Przypomniałam sobie własne młode lata, kiedy byłam sama z dwójką dzieci i nikt nie widział moich łez.

— Zosiu, musisz z kimś porozmawiać. To nie jest twoja wina. Potrzebujesz pomocy.

— Paweł mówi, że przesadzam… Że jestem histeryczką…

— Paweł się myli — powiedziałam stanowczo. — Jutro pójdziemy razem do lekarza. Nie zostawię cię samej.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej przyjaciółki psycholożki i umówiłyśmy wizytę na popołudnie. Zosia była przerażona, ale poszła ze mną. Po rozmowie z terapeutką pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jej oczach cień nadziei.

Wieczorem Paweł wrócił wcześniej niż zwykle.

— Co tu się dzieje? — zapytał podejrzliwie.

— Byłyśmy u lekarza — odpowiedziałam spokojnie. — Zosia potrzebuje pomocy i wsparcia.

Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Przesadzacie obie…

Nie wytrzymałam.

— Paweł, jeśli ci zależy na rodzinie, musisz zacząć słuchać swojej żony! Ona nie jest maszyną do ogarniania wszystkiego! Jeśli nie potrafisz być wsparciem, to przynajmniej nie przeszkadzaj!

Staś wszedł do kuchni i przytulił się do mamy.

— Mamusiu, nie płacz już…

Zosia spojrzała na mnie z wdzięcznością i pierwszy raz od dawna uśmiechnęła się szczerze.

Zostałam jeszcze kilka dni dłużej niż planowałam. Pomagałam im poukładać codzienność na nowo: wspólne posiłki, rozmowy wieczorem bez telefonów i telewizora, krótkie spacery całą rodziną. Paweł zaczął powoli rozumieć swój błąd — przynajmniej taką mam nadzieję.

Dziś wracam do siebie i zostawiam ich z nowym planem na życie. Wiem jednak jedno: czasem za prośbą o pomoc kryje się coś znacznie głębszego niż tylko zmęczenie czy brak czasu.

Czy naprawdę umiemy słuchać naszych bliskich? Czy potrafimy zauważyć ich ciche wołanie o pomoc zanim będzie za późno?