Cisza za oknem – historia, która rozdziera serce
Cisza za oknem była tak gęsta, że aż dzwoniła w uszach. Siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o szafkę, z kolanami pod brodą. Była trzecia nad ranem, a ja nie spałam już trzecią noc z rzędu. Wpatrywałam się w telefon, czekając na wiadomość, której nigdy nie miałam dostać. Nazywam się Renata Kulesza i od czterech lat żyję w zawieszeniu – pomiędzy nadzieją a rozpaczą.
Mój syn, Kuba, miał wtedy siedem lat. Był pogodnym dzieckiem, trochę nieśmiałym, ale zawsze uśmiechniętym. Tamtego dnia wracał ze szkoły sam – pierwszy raz pozwoliłam mu na to, bo bardzo o to prosił. „Mamo, już jestem duży!” – przekonywał mnie z powagą dorosłego. Uległam. To był błąd, który do dziś rozrywa mi serce.
Kiedy nie wrócił do domu na czas, najpierw się zdenerwowałam. Potem zaczęłam dzwonić do sąsiadów, kolegów z klasy. Nikt go nie widział. O 18:00 zadzwoniłam na policję. Pamiętam ich pytania: „Czy miał powód, żeby uciec? Czy w domu wszystko w porządku?” Czułam się jak oskarżona, a nie matka szukająca dziecka.
Mój mąż, Andrzej, od początku był przekonany, że Kuba zaraz się znajdzie. „Renata, nie panikuj. Może poszedł do Tomka na komputer.” Ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. W nocy Andrzej zasnął na kanapie przed telewizorem. Ja chodziłam po mieszkaniu jak duch.
Następnego dnia zaczęły się poszukiwania. Policja, strażacy, sąsiedzi – wszyscy przeczesywali okoliczne lasy i pola pod Warszawą. Ja biegałam od jednego patrolu do drugiego, pokazując zdjęcie Kuby: „Widzieliście go? Proszę, powiedzcie mi, że go widzieliście!”
Minęły tygodnie. Potem miesiące. Kuba przepadł bez śladu.
Nasze małżeństwo tego nie wytrzymało. Andrzej zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać, wracał późno z pracy i coraz częściej śmierdział alkoholem. Pewnego wieczoru wybuchł:
– To twoja wina! Gdybyś go nie puściła samego…
– Jak możesz?! – krzyknęłam przez łzy. – Przecież to był nasz syn!
– Twój syn! Ty zawsze wiedziałaś lepiej!
Po tej kłótni Andrzej wyprowadził się do matki. Zostawił mnie samą z pustym pokojem Kuby i tysiącem pytań bez odpowiedzi.
Moja rodzina próbowała mnie wspierać, ale szybko zaczęli unikać tematu. Moja siostra Marta przyjechała raz z ciastem:
– Musisz żyć dalej, Rena…
– Jak? Powiedz mi jak! – wybuchłam.
– Masz jeszcze życie przed sobą…
– Nie mam! Wszystko skończyło się tamtego dnia!
Przestali dzwonić tak często. Mama tylko czasem wysyłała SMS-a: „Pamiętaj o sobie”. Ale ja nie chciałam o sobie pamiętać.
Przez pierwsze dwa lata żyłam jak automat. Wstawałam rano, szłam do pracy w bibliotece miejskiej, wracałam do pustego mieszkania i siadałam przy oknie. Patrzyłam na dzieci bawiące się na podwórku i wyobrażałam sobie, że Kuba zaraz wróci do domu.
Ludzie zaczęli mnie unikać. Sąsiadka z naprzeciwka przestała mówić „dzień dobry”, a koleżanki z pracy szeptały za moimi plecami:
– Podobno jej mąż ją zostawił…
– Słyszałaś o tym chłopcu? Straszna historia…
Czułam się jak trędowata.
W trzecim roku po zaginięciu Kuby dostałam list polecony – wezwanie do sądu o stwierdzenie zgonu mojego dziecka. To była inicjatywa Andrzeja. Zadzwoniłam do niego w furii:
– Jak możesz?!
– Renata… muszę jakoś żyć dalej.
– Ja nie chcę żyć dalej bez niego!
– To twój wybór.
Nie pojawiłam się na rozprawie. Nie mogłam podpisać papierów, które miałyby zamknąć ten rozdział mojego życia.
Zaczęły się problemy finansowe. Samotna pensja bibliotekarki ledwo wystarczała na czynsz i rachunki. Musiałam sprzedać samochód i większość rzeczy po Kubie – zostawiłam tylko jego ulubioną bluzę i pluszowego misia.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie matka Andrzeja:
– Renata, musisz pogodzić się z losem.
– Nigdy się nie pogodzę! – odpowiedziałam przez łzy.
– A Andrzej? On też cierpi!
– Każdy cierpi po swojemu…
W pracy poproszono mnie o urlop zdrowotny – podobno byłam „zbyt rozkojarzona”. Zgodziłam się bez słowa sprzeciwu.
Wtedy pojawiła się Zosia – nowa sąsiadka z góry. Miała dwie córki i męża kierowcę tira. Pewnego wieczoru zapukała do moich drzwi:
– Przepraszam, że przeszkadzam… Może chciałaby pani wypić ze mną herbatę?
Nie chciałam nikogo widzieć, ale jej upór był większy od mojej samotności.
Siedziałyśmy przy stole i milczałyśmy przez długą chwilę.
– Słyszałam… o pani synu – powiedziała cicho.
Zamarłam.
– Nie wiem, co powiedzieć… Ale jeśli kiedyś będzie pani chciała pogadać…
Nie odpowiedziałam nic. Ale poczułam coś dziwnego – jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju mojego życia.
Zosia zaczęła wpadać częściej – czasem tylko pożyczyć cukier albo poprosić o podlewanie kwiatów podczas jej wyjazdu do rodziców pod Radomiem. Powoli zaczęłam wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery po osiedlu, potem do sklepu spożywczego na rogu.
Któregoś dnia spotkałam Martę na przystanku autobusowym.
– Renata! Jak dobrze cię widzieć! – uśmiechnęła się niepewnie.
– Cześć…
– Może wpadłabyś do nas na obiad?
Zawahałam się.
– Dobrze…
Obiad u siostry był niezręczny. Jej mąż patrzył na mnie z litością, a dzieci szeptały coś przy stole.
Po wszystkim Marta odprowadziła mnie do drzwi:
– Wiem, że ci ciężko… Ale nie możesz być sama całe życie.
– Nie jestem sama – odpowiedziałam cicho. – Mam wspomnienia.
Wróciłam do domu i długo płakałam.
Minął kolejny rok. Zaczęłam pisać pamiętnik – listy do Kuby. Pisałam mu o wszystkim: o tym, jak bardzo za nim tęsknię, jak bardzo go kocham i jak bardzo boli mnie każdy dzień bez niego.
Pewnego wieczoru usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Andrzeja – pierwszy raz od dwóch lat.
– Mogę wejść?
Skinęłam głową.
Usiadł przy stole i długo milczał.
– Przepraszam…
Nie odpowiedziałam nic.
– Chciałem ci powiedzieć… że żałuję wszystkiego, co powiedziałem wtedy…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Ja też żałuję…
Siedzieliśmy razem w ciszy przez długi czas. Potem wyszedł bez słowa pożegnania.
Dziś mija cztery lata od zaginięcia Kuby. Nadal nie wiem, co się stało tamtego dnia. Nadal czekam na cud – na telefon albo list z informacją: „Znaleźliśmy go”.
Cisza za oknem jest już mniej bolesna niż kiedyś. Czasem słyszę śmiech dzieci na podwórku i pozwalam sobie na uśmiech przez łzy.
Czy można nauczyć się żyć z pustką? Czy kiedyś przestanę czekać?
A może są tu inni rodzice, którzy wiedzą, jak to jest? Podzielcie się swoją historią…