Cienie nad Szczęściem: Tajemnica, Która Przyszła Razem z Bliźniakami

— Mamo, ktoś stoi pod oknem! — głos mojej czteroletniej córki, Zosi, przeszył ciszę nocy jak nóż. W jednej chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Przez chwilę wpatrywałam się w ciemność za szybą, próbując dostrzec cokolwiek poza odbiciem własnej twarzy. Zosia tuliła się do mnie, a ja starałam się nie pokazać strachu. Od kiedy na świat przyszli moi bliźniacy — Zosia i Staś — każda noc wydawała się inna, cięższa, pełna niepokoju.

Nie tak wyobrażałam sobie macierzyństwo. Zawsze byłam silna, samodzielna, nie potrzebowałam nikogo do szczęścia. Gdy w wieku trzydziestu sześciu lat zdecydowałam się na in vitro i samotne wychowanie dzieci, rodzina patrzyła na mnie z niedowierzaniem. — Marta, zwariowałaś? — powtarzała mama. — Dzieci potrzebują ojca! — Ale ja wiedziałam swoje. Chciałam być matką na własnych warunkach.

Pierwsze tygodnie po porodzie były jak sen. Zmęczenie mieszało się z euforią. Każdy uśmiech Zosi i Stasia był dla mnie nagrodą za lata samotności i walki o siebie. Ale potem zaczęły się dziać rzeczy, których nie potrafiłam wyjaśnić. Najpierw drobiazgi: przesunięte zabawki, otwarte drzwi balkonowe, choć byłam pewna, że je zamykałam. Potem pojawiły się cienie — sylwetka mężczyzny widziana kątem oka, dziwne szmery nocą.

Pewnej nocy obudził mnie płacz Stasia. Wbiegłam do pokoju dzieci i zobaczyłam, że okno jest uchylone na oścież, choć przed snem sprawdzałam je trzy razy. Staś był roztrzęsiony, a Zosia tuliła misia tak mocno, że aż pobielały jej palce. Przez chwilę miałam wrażenie, że ktoś stoi za firanką. Rzuciłam się tam, ale nikogo nie było.

Zaczęłam podejrzewać wszystkich: sąsiadów, byłych znajomych, nawet własną matkę, która coraz częściej przychodziła bez zapowiedzi i patrzyła na mnie z dziwnym smutkiem. — Marta, musisz uważać — mówiła cicho. — Nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje.

Któregoś dnia znalazłam pod drzwiami kopertę bez adresata. W środku była stara fotografia: młoda kobieta z dwoma niemowlętami na rękach. Kobieta miała moje oczy. Na odwrocie ktoś napisał: „Prawda zawsze wychodzi na jaw”.

Przez kilka dni chodziłam jak struta. Próbowałam dowiedzieć się czegoś od mamy, ale ona tylko wzdychała i zmieniała temat. W końcu nie wytrzymałam:
— Mamo, kim jest kobieta ze zdjęcia?
Mama zbladła i usiadła ciężko na krześle.
— To twoja ciotka Helena… — zaczęła powoli. — Miała bliźniaki… Ale wtedy wydarzyło się coś strasznego.

Słuchałam w osłupieniu historii o rodzinnej tragedii sprzed lat. Helena była siostrą mojej mamy. Zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie — tajemniczym przybyszu z południa Polski. Po narodzinach bliźniaków mężczyzna zniknął bez śladu, a niedługo potem jedno z dzieci zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach. Helena popadła w depresję i wyjechała za granicę.

— Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? — zapytałam ze łzami w oczach.
— Chciałam cię chronić… Bałam się, że historia się powtórzy.

Od tej rozmowy minęło kilka dni. Napięcie w domu rosło. Dzieci coraz częściej budziły się w nocy z płaczem. Pewnego wieczoru usłyszałam szuranie pod drzwiami balkonowymi. Wzięłam latarkę i wyszłam na taras. W świetle zobaczyłam sylwetkę mężczyzny oddalającego się w stronę lasu za domem.

Zadzwoniłam na policję, ale nie znaleźli żadnych śladów. Sąsiedzi twierdzili, że niczego nie widzieli. Zaczęłam mieć wrażenie, że wariuję.

Wtedy przyszła kolejna koperta — tym razem z wycinkiem starej gazety: „Tragedia w rodzinie Nowaków: tajemnicza śmierć niemowlęcia”. Pod artykułem ktoś dopisał: „Nie uciekaj przed przeszłością”.

Zaczęłam szukać informacji o ojcu moich dzieci — anonimowym dawcy nasienia z banku spermy. Próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek o jego pochodzeniu, ale napotykałam tylko ścianę milczenia i procedury ochrony danych.

W końcu postanowiłam pojechać do rodzinnej miejscowości mamy na południu Polski. Tam spotkałam starą sąsiadkę ciotki Heleny, panią Jadwigę.

— Pani jest córką Basi? — zapytała z niedowierzaniem.
— Tak… Szukam odpowiedzi na kilka pytań.
Pani Jadwiga spojrzała mi głęboko w oczy.
— Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego… Ale jeśli już pani zaczęła…

Opowiedziała mi o tajemniczym mężczyźnie, który pojawiał się wokół domu Heleny jeszcze długo po jej wyjeździe. Mówiono, że szukał swojego dziecka albo chciał się zemścić za coś, co wydarzyło się między nim a rodziną Nowaków.

Wracając do domu czułam się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Czy to możliwe, że ktoś z przeszłości mojej rodziny wrócił teraz po mnie lub moje dzieci? Czy to tylko zbieg okoliczności?

Kilka dni później znów zobaczyłam cień pod oknem dziecięcego pokoju. Tym razem nie uciekłam — wyszłam przed dom i krzyknęłam:
— Kim jesteś?! Czego chcesz od mojej rodziny?!
Cisza była ogłuszająca.

Od tamtej pory nikt już nie pojawił się pod naszym domem. Ale ja nie mogę spać spokojnie. Każdy szmer budzi we mnie lęk i pytania bez odpowiedzi.

Czy naprawdę można uciec przed rodzinnymi sekretami? Czy przeszłość zawsze znajdzie sposób, by nas dogonić? Może czasem lepiej żyć w niewiedzy… Ale czy wtedy można być naprawdę szczęśliwym?