Cień ojca, cień matki: Moje dzieciństwo, którego nie było

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – matki. Byłam wtedy dzieckiem, może pięcioletnią dziewczynką, skuloną pod stołem w kuchni w naszym bloku na warszawskim Bródnie. Ojciec wrócił późno, znowu czuć było od niego wódkę. Matka rzuciła w niego talerzem, który roztrzaskał się tuż obok mojej głowy. „Znowu! Znowu!” – wrzeszczała, a ja czułam, jak łzy ciekną mi po policzkach. Ojciec nawet na mnie nie spojrzał. Wyszedł trzaskając drzwiami. To był pierwszy raz, kiedy poczułam się przezroczysta.

Miałam na imię Jagoda. Moja matka, Danuta, była pielęgniarką na oddziale ratunkowym. Ojciec, Marian, pracował w warsztacie samochodowym, ale częściej widywałam go pod sklepem niż w domu. Miałam jeszcze młodszego brata, Bartka – on zawsze spał podczas tych awantur. Ja nie potrafiłam zasnąć. Słuchałam ciszy po burzy i próbowałam zrozumieć, dlaczego nikt mnie nie przytula.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Było ciemno, a ja leżałam w łóżku z poduszką przyciśniętą do uszu. Nagle drzwi się otworzyły i matka weszła do pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i powiedziała cicho: „Jagoda, musisz być silna. Ja nie dam rady za nas obie.” Chciałam zapytać: „A tata?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

W szkole byłam tą dziwną dziewczynką – cichą, zamkniętą w sobie. Nauczycielka od polskiego, pani Nowak, raz zapytała: „Jagoda, dlaczego nigdy nie przynosisz podpisanych zeszytów?” Skłamałam: „Mama zapomniała podpisać.” W rzeczywistości mama spała po nocnej zmianie albo płakała w kuchni. Ojciec? Czasem pojawiał się na wywiadówkach, ale tylko po to, by pokłócić się z matką na oczach wszystkich.

Kiedy miałam dziesięć lat, ojciec odszedł. Po prostu któregoś dnia nie wrócił do domu. Matka przez tydzień nie wychodziła z łóżka. Bartek płakał, a ja robiłam mu kanapki i próbowałam być dorosła. „Nie płacz,” mówiłam mu szeptem. „Tata wróci.” Ale nie wrócił.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Matka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Pracowała na dwa etaty, wracała zmęczona i rozdrażniona. Często wyżywała się na mnie – za to, że coś rozlałam, że Bartek dostał jedynkę, że nie umiem jej pomóc tak jak dorosły człowiek. „Gdyby nie wy, byłoby mi łatwiej!” – krzyczała czasem. Bolało mnie to bardziej niż wszystkie klapsy.

Bartek zaczął sprawiać problemy w szkole. Wagarował, wdawał się w bójki. Ja zamknęłam się w książkach – to był mój azyl. Czytałam wszystko: od Sienkiewicza po stare kryminały z biblioteki osiedlowej. Marzyłam o tym, żeby ktoś mnie zauważył i powiedział: „Jesteś ważna.” Ale nikt tego nie mówił.

Najgorsze były święta. Wigilia bez ojca była jak przedstawienie bez aktora grającego główną rolę. Matka gotowała barszcz i pierogi, ale nikt się nie uśmiechał. Bartek siedział z nosem w telefonie, a ja patrzyłam przez okno na śnieg i wyobrażałam sobie inną rodzinę – taką z reklam telewizyjnych.

Pewnego dnia matka poznała nowego mężczyznę – Andrzeja. Był miły przez pierwsze tygodnie, przynosił mi czekoladki i pytał o szkołę. Ale potem zaczął pić razem z matką. Ich kłótnie były jeszcze głośniejsze niż te z ojcem. Bartek uciekł z domu na kilka dni – znalazła go policja pod mostem Gdańskim.

W liceum próbowałam się buntować. Zaczęłam malować usta na czarno i nosić glany. Matka tylko wzdychała: „Znowu będziesz mi przynosić wstyd?” Andrzej śmiał się ze mnie: „Wyglądasz jak trup!” Wtedy pierwszy raz pomyślałam o tym, żeby po prostu zniknąć.

Miałam jedną przyjaciółkę – Martę. To ona wyciągnęła mnie na pierwszą imprezę i pokazała, że życie może być inne niż to w domu. Jej rodzice byli zwyczajni – czasem się kłócili, ale potem przepraszali i przytulali Martę do snu. Zazdrościłam jej tego najbardziej.

Na studia dostałam się do Łodzi – wybrałam filologię polską tylko dlatego, że chciałam uciec jak najdalej od domu. Przez pierwszy rok dzwoniłam do matki codziennie – ona rzadko odbierała telefon. Bartek został z nią i coraz częściej słyszałam o jego problemach z prawem.

W Łodzi poznałam Pawła – chłopaka z dobrego domu, który zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Jego matka zaprosiła mnie na obiad i powiedziała: „Jagódko, jesteś u nas zawsze mile widziana.” Prawie się popłakałam ze wzruszenia.

Ale przeszłość nie dawała mi spokoju. Kiedy Paweł chciał przedstawić mnie swoim dziadkom na święta, spanikowałam i uciekłam do Warszawy pod pretekstem choroby matki. W rzeczywistości siedziałam sama w wynajmowanym pokoju i płakałam.

Po studiach wróciłam do Warszawy tylko dlatego, że Bartek trafił do poprawczaka za kradzież samochodu. Matka zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od miesięcy: „Jagoda, pomóż mi!” Pojechałam do niej – zobaczyłam starą kobietę zgaszoną życiem i brata, który patrzył na mnie z wyrzutem.

„Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?” – zapytał Bartek.

„Próbowałam żyć własnym życiem,” odpowiedziałam cicho.

„A ja tu gniłem,” syknął przez zaciśnięte zęby.

Matka patrzyła na nas oboje jak na obcych ludzi.

Próbowałam im pomóc – załatwić Bartkowi terapię, znaleźć matce lepszą pracę. Ale oni byli już za daleko ode mnie i od siebie nawzajem.

W końcu postanowiłam żyć dla siebie. Wynajęłam kawalerkę na Ochocie i zaczęłam pracować jako nauczycielka polskiego w podstawówce. Dzieciaki były różne – jedne rozbrykane, inne smutne jak ja kiedyś. Starałam się być dla nich kimś więcej niż tylko nauczycielką.

Pewnego dnia jedna z uczennic została po lekcjach i powiedziała: „Proszę pani, czy pani mnie lubi?” Uśmiechnęłam się przez łzy: „Bardzo cię lubię.” Wtedy zrozumiałam, że mogę przerwać to błędne koło samotności.

Dziś mam trzydzieści pięć lat i własną rodzinę – męża Pawła i syna Michała. Staram się być dla nich taką matką, jakiej sama nigdy nie miałam. Czasem budzę się w nocy zlękniona, że powielę błędy mojej matki albo ojca. Ale wtedy patrzę na śpiącego Michała i obiecuję sobie: nigdy nie pozwolę mu poczuć się niewidzialnym.

Czasem odwiedzam matkę w domu opieki – jest już bardzo chora i prawie mnie nie poznaje. Bartek mieszka gdzieś pod Radomiem; kontaktujemy się rzadko.

Patrzę w lustro i pytam siebie: czy można naprawdę uleczyć ranę opuszczonego dzieciństwa? Czy wystarczy kochać własne dziecko mocniej niż bolało nas kiedyś? Może Wy znacie odpowiedź…