Cień nad rodziną: Opowieść o zapomnianej córce

Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w parującą herbatę, gdy usłyszałam za drzwiami znajome kroki. Matka weszła do kuchni, rzuciła mi krótkie spojrzenie i bez słowa zaczęła szykować śniadanie dla mojej młodszej siostry, Julii. Miałam wtedy dwanaście lat i już wiedziałam, że w tym domu jestem tylko dodatkiem do czyjegoś życia.

– Mamo, mogę dostać trochę dżemu? – zapytałam nieśmiało.

– Dżem jest dla Julii. Ty zjesz masło – odparła chłodno, nawet na mnie nie patrząc.

Julia weszła do kuchni w różowej piżamie, rozczochrana i zaspana. Matka od razu się rozpromieniła.

– Kochanie, usiądź, zrobiłam ci kanapki z dżemem, jak lubisz!

Patrzyłam na tę scenę z mieszaniną żalu i zazdrości. Ojciec był wtedy już tylko cieniem w naszym domu – pracował na trzy zmiany w fabryce samochodów pod Poznaniem i wracał tak zmęczony, że nie miał siły na rozmowy. Kiedy próbowałam mu się zwierzyć, tylko machał ręką:

– Daj spokój, Anka. Matka wie, co robi.

Z czasem nauczyłam się nie prosić o nic. Julia dostawała nowe ubrania z Reserved, ja nosiłam po kuzynce. Gdy raz przyniosłam czwórkę z matematyki, matka przez tydzień nie pozwalała mi oglądać telewizji. Julia dostała dwóję z polskiego – matka przytuliła ją i powiedziała:

– Najważniejsze, że się starasz.

Wszystko się zmieniło, gdy miałam szesnaście lat. Julia zaczęła wagarować i przynosić do domu chłopaków. Matka udawała, że nic nie widzi. Ja musiałam wracać do domu przed osiemnastą i meldować się telefonicznie co godzinę. Pewnego dnia znalazłam w jej szufladzie paczkę papierosów. Zgłosiłam to matce – wybuchła awantura.

– To ty jej podrzuciłaś! – krzyczała matka. – Zawsze byłaś zazdrosna o Julię!

Poczułam wtedy pierwszy raz prawdziwą nienawiść do własnej rodziny. Przestałam się starać. Przestałam rozmawiać z matką i Julią. W szkole zamknęłam się w sobie. Nauczyciele pytali:

– Aniu, wszystko w porządku?

Kiwnęłam głową i udawałam, że nic się nie dzieje.

Po maturze chciałam iść na studia do Warszawy – marzyłam o psychologii. Matka powiedziała:

– Nie stać nas na twoje fanaberie. Julia będzie zdawać za rok, musimy odkładać dla niej.

Znalazłam pracę w sklepie spożywczym na osiedlu. Wynajęłam pokój u starszej pani i wyprowadziłam się z domu. Ojciec nawet nie zapytał dlaczego.

Przez pierwsze miesiące płakałam każdej nocy w poduszkę. Czułam się jak sierota z żyjącymi rodzicami. Julia czasem dzwoniła po pieniądze albo żeby pożyczyć moje ubrania. Nigdy nie zapytała: „Jak się czujesz?”

W pracy poznałam Pawła – był ode mnie starszy o pięć lat, miał własną firmę budowlaną i wydawał się być zupełnie innym człowiekiem niż wszyscy mężczyźni w moim życiu.

– Masz piękne oczy – powiedział mi kiedyś na zapleczu sklepu.

Zaśmiałam się gorzko:

– Moja matka mówiła, że mam oczy jak śledź.

Paweł objął mnie i pierwszy raz od dawna poczułam się ważna.

Zamieszkaliśmy razem po pół roku znajomości. Paweł miał dwupokojowe mieszkanie na Winogradach i kota o imieniu Stefan. Było nam dobrze – aż do dnia, gdy zadzwoniła matka.

– Anka! Julia jest w szpitalu! – krzyczała do słuchawki.

– Co się stało?

– Zasłabła na imprezie! Lekarze mówią, że to przez narkotyki! Musisz przyjechać!

Pojechałam do szpitala z duszą na ramieniu. Julia leżała na łóżku blada jak ściana, matka płakała nad nią jak nad świętą.

– To twoja wina! – syknęła do mnie matka, gdy wyszłyśmy na korytarz. – Zawsze byłaś dla niej zła! Gdybyś ją wspierała…

Nie wytrzymałam:

– Ty nigdy mnie nie wspierałaś! Nigdy nie byłam dla ciebie ważna!

Matka spojrzała na mnie z pogardą:

– Ty zawsze byłaś problemem.

Wróciłam do Pawła roztrzęsiona. Przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. Paweł próbował mnie pocieszać:

– Aniu, to nie twoja wina. Twoja matka jest toksyczna.

Zaczęłam chodzić do psychologa. Po kilku miesiącach terapii poczułam ulgę – mogłam powiedzieć głośno: „Nie jestem winna temu, że mnie nie kochali.”

Minęły lata. Julia wyszła za mąż za chłopaka z bogatej rodziny spod Poznania. Matka urządziła wesele na sto osób – mnie nawet nie zaprosiła. Dowiedziałam się o wszystkim od wspólnej znajomej.

Ojciec zmarł nagle na zawał serca rok później. Na pogrzebie matka nawet na mnie nie spojrzała. Po uroczystości podeszła do mnie ciotka Danuta:

– Aniu, twoja matka nigdy nie była sprawiedliwa wobec ciebie…

Pokiwałam głową i poczułam łzy pod powiekami.

Paweł oświadczył mi się dwa lata później podczas spaceru nad Wartą.

– Chcę być twoją rodziną – powiedział cicho.

Wzięliśmy skromny ślub cywilny tylko ze świadkami i przyjaciółmi. Matce wysłałam zaproszenie – odpowiedziała SMS-em: „Nie mam córki.”

Urodził nam się syn – Michałek. Gdy miał dwa lata, zachorował poważnie na zapalenie płuc i przez tydzień leżał w szpitalu pod tlenem. Wtedy pierwszy raz zadzwoniła do mnie Julia:

– Słyszałam o Michale… Jeśli chcesz, mogę przyjechać.

Odmówiłam grzecznie – nie chciałam jej litości ani pustych gestów.

Dziś Michałek ma siedem lat i jest moim całym światem. Paweł daje mi tyle ciepła i wsparcia, ile nigdy nie dostałam od własnej rodziny. Czasem patrzę na niego i myślę: „Czy ja potrafię być dobrą matką?”

Ostatnio spotkałam matkę przypadkiem w galerii handlowej. Szła pod rękę z Julią i jej córką – moją siostrzenicą, której nigdy nie poznałam. Przeszły obok mnie jak obce kobiety.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. W głowie kołatało mi jedno pytanie: czy można naprawdę wybaczyć rodzinie, która nigdy nie chciała cię znać? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś zapomnianym dzieckiem?