Cena prawdy: Jak jeden dzień zmienił moje życie i rozdarł rodzinę

Drzwi trzasnęły z hukiem, aż zadrżały szyby w kuchennym oknie. Stałam na środku pokoju, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż zbielały mi kostki. – Nie wracaj! – wrzasnęłam za mężem, choć wiedziałam, że i tak mnie nie usłyszy. W tej chwili nie obchodziło mnie już nic. Ani sąsiedzi, którzy pewnie przystawili ucho do ściany, ani dzieci skulone w swoich pokojach. Byłam tylko ja i ten ból, który rozsadzał mi klatkę piersiową.

Mam na imię Renata. Mam 42 lata, dwójkę dzieci i męża, który właśnie wyszedł z domu po piętnastu latach małżeństwa. Nie wiem, czy wróci. Nie wiem nawet, czy tego chcę. Ale wiem jedno – dzisiaj wszystko się zmieniło.

Zaczęło się niewinnie. Zwykły piątek, dzieci wróciły ze szkoły, ja z pracy. W kuchni pachniało jeszcze rosołem, który gotowałam rano na sobotni obiad. Michał, mój mąż, siedział przy stole z telefonem w ręku i udawał, że czyta wiadomości. Zawsze tak robił, gdy coś ukrywał.

– Michał, możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – zapytałam spokojnie, choć w środku już czułam niepokój.

– Nic się nie dzieje – burknął bez podnoszenia wzroku.

– Nie kłam. Wiem, że coś ukrywasz. Od tygodni jesteś nieobecny. Nawet dzieci to widzą.

Wtedy wszedł nasz syn Kuba. Ma trzynaście lat i jest bystry jak żyletka. – Tata znowu będzie spał u dziadka? – rzucił z przekąsem.

Michał spojrzał na niego spode łba. – Kuba, nie twoja sprawa.

– A właśnie, że moja! – wybuchł syn. – Mama płacze przez ciebie co noc! Myślisz, że nie słyszę?

Zrobiło się cicho. Nawet młodsza córka Zosia przestała bawić się lalkami i patrzyła na nas wielkimi oczami.

– Michał, do cholery! – krzyknęłam. – Powiedz nam prawdę!

Wtedy to się stało. Mój mąż wstał od stołu i rzucił telefonem o blat tak mocno, że aż zadzwoniło szkło. – Dobrze! Chcecie wiedzieć? To słuchajcie! Mam dość tego życia! Mam dość wiecznych pretensji, braku pieniędzy i tego wiecznego narzekania! Od pół roku spotykam się z kimś innym! Z Anką z pracy! I mam zamiar odejść!

Cisza była ogłuszająca. Czułam, jak świat wali mi się na głowę. Kuba wybiegł z kuchni trzaskając drzwiami swojego pokoju. Zosia zaczęła płakać.

– Jak mogłeś?! – wyszeptałam przez łzy. – Po tylu latach? Po tym wszystkim?

Michał patrzył na mnie zimno. – Ty też nie jesteś bez winy. Odkąd straciłaś pracę w banku, nic cię nie obchodziło poza twoją matką i tymi twoimi problemami zdrowotnymi!

– Bo byłam chora! Miałam depresję! Potrzebowałam cię!

– A ja miałem dość udawania silnego faceta! Anka mnie rozumie!

Wtedy weszła moja matka. Mieszka z nami od dwóch lat, odkąd tata umarł na raka płuc. Nigdy nie lubiła Michała.

– Co tu się dzieje? – zapytała ostrym tonem.

– Twój ukochany zięć właśnie oznajmił nam, że ma kochankę i odchodzi! – wykrzyczałam.

Mama spojrzała na Michała z pogardą. – Wiedziałam! Zawsze byłeś słaby! Nigdy nie zasługiwałeś na moją córkę!

Michał tylko się zaśmiał gorzko. – A pani zawsze była idealna, co? Może gdyby pani mniej się wtrącała w nasze życie…

– Dość! – przerwałam im obojgu. – To nie jest czas na wzajemne oskarżenia!

Ale już było za późno. Mama zaczęła płakać i przeklinać Michała pod nosem. Dzieci zamknęły się w swoich pokojach. Ja stałam pośrodku tego wszystkiego i czułam się jak dziecko we mgle.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Kubą.

– Synku… wiem, że to trudne…

– Mama, zostaw mnie! Nienawidzę go! Nienawidzę was wszystkich!

Zosia tuliła się do mnie całą noc i pytała: – Mamusiu, czy tata już nigdy nie wróci?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Następnego dnia zadzwoniła Anka. Tak po prostu.

– Renata? Tu Anka… Chciałam tylko powiedzieć… Przepraszam.

– Przepraszasz? Za co? Za to, że rozwalasz moją rodzinę?

– Ja… Ja też mam dzieci… Mój mąż mnie zostawił… Michał był dla mnie wsparciem… Nie chciałam tego tak…

Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kolejne dni żyliśmy jak duchy. Mama chodziła po domu i szeptała modlitwy pod nosem. Kuba przestał odzywać się do kogokolwiek. Zosia zaczęła moczyć się w nocy ze stresu.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie teściowa.

– Renatko… Może powinniście spróbować terapii? Dla dzieci…

Popatrzyłam na nią z rozpaczą.

– On już nie chce wracać…

– Ale dzieci potrzebują ojca…

– A ja? Ja też czegoś potrzebuję!

Teściowa westchnęła ciężko.

– Wiem… Ale czasem trzeba wybaczyć dla dobra rodziny…

Wybaczyć? Czy można wybaczyć zdradę? Czy można odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone?

Minęły tygodnie. Michał wyprowadził się do Anki. Dzieci widywały go raz w tygodniu i wracały coraz bardziej zamknięte w sobie. Mama coraz częściej mówiła o powrocie do rodzinnego domu pod Radomiem.

A ja? Ja zaczęłam szukać pracy. Znalazłam etat w sklepie spożywczym na osiedlu. Codziennie rano patrzyłam w lustro i pytałam siebie: „Czy to naprawdę ja? Czy to moje życie?”

Pewnego dnia spotkałam Kubę siedzącego na ławce przed blokiem z papierosem w ręku.

– Kuba! Co ty robisz?!

Spojrzał na mnie bez emocji.

– Co ci to obchodzi? Tata pali przy mnie cały czas.

Poczułam narastającą złość.

– Nie pozwolę ci zmarnować sobie życia przez nasze błędy!

Wybuchnął śmiechem.

– Wasze błędy?! To wyście wszystko spieprzyli!

Wróciłam do domu zapłakana. Mama patrzyła na mnie z troską.

– Renatko… Może czas pomyśleć o sobie?

Wieczorem napisałam do Michała długiego maila. Napisałam mu wszystko: o bólu dzieci, o mojej samotności, o tym jak bardzo nas skrzywdził… I o tym, że jeśli chce być ojcem – musi walczyć o swoje dzieci.

Odpisał po kilku dniach:
„Renata,
dopiero teraz widzę ile straciłem. Ale nie wiem czy potrafię wrócić…”

Nie odpowiedziałam mu już nigdy.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Pracuję dalej w sklepie, mama wyprowadziła się do Radomia, Kuba zaczął terapię dla młodzieży i powoli wraca do siebie. Zosia śmieje się coraz częściej.

A ja?
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można odbudować dom po takim trzęsieniu ziemi? Czy wy byście wybaczyli?