Niespodziewani goście: Jak dobroć mojego męża wystawiła nasze małżeństwo na próbę
— Kto to jest, Paweł? — zapytałam, patrząc na obcego chłopaka siedzącego przy naszym stole w kuchni. Było już po dwudziestej drugiej, dzieci spały, a ja wróciłam z nocnej zmiany w szpitalu. W powietrzu unosił się zapach smażonych jajek i… coś jeszcze. Coś niepokojącego.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się, że wrócę wcześniej. Chłopak miał może siedemnaście lat, był chudy, z podkrążonymi oczami. W dłoniach ściskał kubek herbaty, jakby to był najcenniejszy skarb na świecie.
— To Bartek… — zaczął Paweł niepewnie. — Pomagam mu trochę.
— Pomagasz? — powtórzyłam, czując narastającą złość. — Od kiedy przyjmujesz obcych ludzi do naszego domu bez słowa?
Bartek spuścił wzrok. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum lodówki.
— On nie ma gdzie spać — powiedział cicho Paweł. — Jego matka wyrzuciła go z domu.
Poczułam, jak serce bije mi szybciej. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze dzieci śpiące w pokoju obok, obcy chłopak w naszym domu, Paweł, który nigdy nie mówił mi o takich sprawach.
— I co? My mamy być schroniskiem dla każdego? — syknęłam przez zaciśnięte zęby. — Nie uważasz, że powinnam o tym wiedzieć?
Paweł podszedł do mnie i dotknął mojej dłoni. — Przepraszam, nie chciałem cię martwić. Bartek miał zostać tylko na jedną noc…
Ale to nie była jedna noc. Następnego dnia Bartek nadal był u nas. Potem jeszcze jeden dzień i kolejny. Zaczęłam zauważać drobiazgi: znikające jedzenie z lodówki, brudne ubrania w łazience, ciche rozmowy Pawła z Bartkiem na balkonie.
Czułam się oszukana. Zawsze byliśmy z Pawłem blisko, rozmawialiśmy o wszystkim. A teraz miałam wrażenie, że jest między nami mur. Kiedy próbowałam porozmawiać z Pawłem, on unikał tematu.
— To tylko chwilowe — powtarzał. — Bartek potrzebuje pomocy.
Ale ja widziałam coś więcej: widziałam, jak Paweł się zmienia. Był zamyślony, często nieobecny myślami. Zaczęłam podejrzewać najgorsze: może ma wyrzuty sumienia? Może coś ukrywa przede mną i przed dziećmi?
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.
— Nie chcę być ciężarem… — mówił Bartek drżącym głosem.
— Nie jesteś ciężarem — odpowiedział Paweł stanowczo. — Każdy zasługuje na drugą szansę.
Zacisnęłam pięści. Dlaczego Paweł daje drugą szansę komuś obcemu, a mnie nie potrafi zaufać na tyle, by powiedzieć prawdę?
W końcu wybuchłam.
— Dość tego! — krzyknęłam pewnego ranka, kiedy Bartek wyszedł do łazienki. — Albo mi wszystko wyjaśnisz, albo…
Paweł spojrzał na mnie ze zmęczeniem w oczach.
— Wiem, że jesteś zła — powiedział cicho. — Ale pamiętasz, jak sama kiedyś mówiłaś o tym chłopaku z oddziału? Tym, którego matka zostawiła w szpitalu? Bartek jest taki sam. Nie mogłem go zostawić na ulicy.
Poczułam wstyd. Przecież sama widziałam takich chłopaków w pracy: zagubionych, przestraszonych, bezdomnych. Ale co innego współczuć komuś w pracy, a co innego mieć go pod własnym dachem.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — zapytałam cicho.
Paweł wzruszył ramionami.
— Bałem się twojej reakcji. Wiem, że boisz się o dzieci…
Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach.
— Może powinniśmy razem o tym decydować? Jesteśmy rodziną…
Przez kolejne dni próbowałam oswoić się z nową sytuacją. Rozmawiałam z Bartkiem. Opowiedział mi swoją historię: ojciec odszedł dawno temu, matka piła i biła go za byle co. W końcu wyrzuciła go z domu po kolejnej awanturze.
Zaczęłam rozumieć Pawła. Jego dobroć była czasem naiwna, ale szczera. Chciał ratować świat po kawałku — nawet jeśli oznaczało to ryzyko dla naszej rodziny.
Nie było łatwo przekonać dzieci do nowego domownika. Siedmioletnia Ola bała się Bartka i pytała mnie szeptem: „Mamo, kiedy on pójdzie?”. Dziesięcioletni Michał patrzył na niego podejrzliwie i zamykał swój pokój na klucz.
Ale Bartek powoli zdobywał ich zaufanie: pomagał Michałowi przy rowerze, grał z Olą w warcaby. Po kilku tygodniach stał się częścią naszego domu.
Jednak rodzina Pawła nie była zachwycona.
— Zwariowałeś? — krzyczała przez telefon jego matka. — Przyprowadzasz jakiegoś łobuza do domu?!
Paweł próbował tłumaczyć, ale jego rodzice byli nieugięci.
— Jeśli coś się stanie dzieciom… — groziła teściowa.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec męża a troską o bezpieczeństwo dzieci i opinią rodziny.
W końcu usiedliśmy razem przy stole: ja, Paweł i Bartek.
— Musimy ustalić zasady — powiedziałam stanowczo. — Bartek zostaje do końca roku szkolnego. Potem pomożemy mu znaleźć pracę albo miejsce w bursie.
Bartek skinął głową ze łzami w oczach.
— Dziękuję… Naprawdę dziękuję wam za wszystko.
Minęły miesiące. Bartek skończył szkołę zawodową i znalazł pracę w warsztacie samochodowym u znajomego Pawła. Nasze dzieci przestały się go bać; Ola nawet płakała, kiedy się wyprowadzał.
Z Pawłem długo rozmawialiśmy o tym wszystkim: o strachu, o zaufaniu i o tym, jak łatwo można się zranić przez brak szczerości.
Dziś wiem jedno: dobroć to nie tylko piękne słowo na papierze. To trudne decyzje i kompromisy każdego dnia.
Czasem pytam siebie: czy gdybym wiedziała od początku całą prawdę, postąpiłabym inaczej? Czy potrafimy naprawdę zaufać tym, których kochamy najbardziej?