Musiałam poprosić teściową, żeby opuściła nasze parapetówkę: Mój mąż nie był zadowolony z tego, co powiedziała
— To nie jest twoje miejsce, Marto — usłyszałam nagle zza pleców, kiedy niosłam tacę z ciastem do salonu. Głos mojej teściowej przebił się przez gwar rozmów i śmiechów gości. Zamarłam na chwilę, czując jak fala gorąca zalewa mi policzki. To był nasz pierwszy wieczór w nowym domu — a raczej w jej domu. Parapetówka, na którą czekałam z nadzieją, że w końcu poczuję się tu jak u siebie.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, kiedy z Piotrem planowaliśmy ślub. Mój tata zaproponował, żebyśmy zamieszkali w jego dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Piotr był jednak przekonany, że lepiej będzie u jego mamy — pani Haliny. Miała duży dom pod Warszawą, trzy sypialnie, ogród i mnóstwo miejsca. „To też twój dom,” zapewniała mnie wtedy teściowa, uśmiechając się szeroko. „Możecie tu mieszkać ile chcecie.” Wtedy uwierzyłam jej słowom.
Pierwsze tygodnie po przeprowadzce były pełne napięcia. Każdy mój krok wydawał się być obserwowany. Kiedy zostawiłam kubek na stole w kuchni, Halina natychmiast go zmywała i komentowała: „U nas nie zostawia się naczyń na wierzchu.” Gdy próbowałam ugotować obiad dla Piotra, słyszałam: „Mój syn zawsze lubił schabowe, nie wiem po co te twoje eksperymenty.” Piotr próbował mnie pocieszać: „Mama musi się przyzwyczaić. Daj jej czas.” Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej jak intruz.
Przygotowania do parapetówki były dla mnie szansą na nowy początek. Chciałam pokazać wszystkim, że potrafię stworzyć domową atmosferę. Pieczołowicie dekorowałam salon balonami i girlandami, upiekłam sernik według przepisu mojej babci. Zaprosiłam moich rodziców, przyjaciół i kilku sąsiadów. Halina przez cały dzień chodziła po domu z niezadowoloną miną i poprawiała wszystko po mnie: przesuwała wazony, zmieniała obrusy, nawet przestawiła krzesła przy stole.
Gdy przyszli goście, starałam się być uśmiechnięta. Piotr rozmawiał z kolegami z pracy, a ja krzątałam się między kuchnią a salonem. W pewnym momencie usłyszałam śmiech Haliny: „No tak, Marta jeszcze się uczy prowadzić dom. Ale spokojnie, ja tu jestem i wszystkiego dopilnuję.” Goście spojrzeli na mnie z zakłopotaniem. Poczułam ukłucie w sercu.
Później było już tylko gorzej. Kiedy moja mama zapytała mnie o plany na przyszłość, Halina wtrąciła się: „Najpierw niech nauczy się gotować rosół jak należy!” Wszyscy zamilkli. Piotr spojrzał na mnie bezradnie. Próbowałam się uśmiechnąć, ale łzy napływały mi do oczu.
Wtedy właśnie niosłam tacę z ciastem i usłyszałam to zdanie: „To nie jest twoje miejsce.” Zatrzymałam się i odwróciłam do Haliny. — Przepraszam, ale to jest nasza parapetówka i proszę cię, żebyś nas dzisiaj zostawiła samych — powiedziałam cicho, ale stanowczo. W salonie zapadła cisza.
Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — To mój dom! — syknęła. — I zawsze będzie!
— Może właśnie dlatego powinniśmy zamieszkać gdzie indziej — odpowiedziałam drżącym głosem.
Piotr zerwał się z miejsca. — Mamo, proszę cię…
Ale Halina już wychodziła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Goście zaczęli szeptać między sobą. Moja mama podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem. — Dobrze zrobiłaś — szepnęła.
Po wyjściu teściowej atmosfera była napięta. Piotr patrzył na mnie z wyrzutem. — Nie musiałaś jej wyrzucać…
— A co miałam zrobić? Pozwolić jej dalej mnie upokarzać? — zapytałam ze łzami w oczach.
— To mój dom… — zaczął niepewnie.
— Nasz dom! — poprawiłam go stanowczo.
Wieczorem długo nie mogliśmy zasnąć. Piotr milczał, a ja płakałam w poduszkę. Wiedziałam, że przekroczyłam pewną granicę — ale czy miałam wybór? Czy można budować szczęście na cudzych warunkach? Czy miłość wystarczy, by przetrwać rodzinne konflikty? Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek poczuję się naprawdę u siebie…