Dlaczego jestem smutna, choć byłam tą drugą: Historia Magdy z Krakowa
— Magda, nie możesz tak dalej żyć! — głos mojej matki rozbrzmiewał w kuchni, gdy trzymałam w dłoniach kubek zimnej już kawy. Patrzyła na mnie z troską, ale i z wyrzutem. — Wiesz, że to nie ma przyszłości.
Zacisnęłam palce na uchwycie kubka, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Mamo, proszę… nie rozumiesz. To nie jest takie proste.
Wiedziałam, że nie rozumie. Nikt nie rozumiał. Nawet ja sama nie potrafiłam pojąć, jak to się stało, że zakochałam się w żonatym mężczyźnie. Adam pojawił się w moim życiu nagle, jak burza w upalne popołudnie. Pracowaliśmy razem w tej samej kancelarii adwokackiej w Krakowie. Był starszy ode mnie o dziesięć lat, miał dwójkę dzieci i żonę, o której mówił rzadko, zwykle z nutą goryczy.
Początkowo to były tylko rozmowy przy ekspresie do kawy. Śmialiśmy się z tych samych żartów, wymienialiśmy spojrzenia pełne porozumienia. Czułam się przy nim wyjątkowa — pierwszy raz od lat ktoś widział we mnie coś więcej niż tylko koleżankę z pracy. Gdy zaprosił mnie na lunch, serce biło mi jak oszalałe. Wiedziałam, że to niebezpieczne, ale nie potrafiłam odmówić.
— Magda, jesteś inna niż wszystkie — powiedział pewnego wieczoru, gdy zostaliśmy sami w biurze. — Przy tobie czuję się… wolny.
Wtedy jeszcze wierzyłam, że to coś znaczy. Że może naprawdę jestem dla niego kimś ważnym. Z czasem nasze spotkania stawały się coraz częstsze i coraz bardziej intymne. Adam był czuły, troskliwy, a ja zakochiwałam się w nim coraz mocniej. Przestałam widzieć świat poza nim.
Ale rzeczywistość szybko dała o sobie znać. Każde święta spędzał z rodziną. Weekendy były dla dzieci. Ja zostawałam sama w pustym mieszkaniu, czekając na wiadomość albo telefon. Czasem dzwonił późno w nocy, szeptał do słuchawki: — Tęsknię za tobą, Magda. Wiesz o tym?
Tęskniłam jeszcze bardziej.
Moja przyjaciółka Anka próbowała przemówić mi do rozsądku:
— Magda, on nigdy nie zostawi żony. Przestań się łudzić!
— Skąd możesz wiedzieć? — odpowiadałam z gniewem. — On mówi, że między nimi już dawno nic nie ma!
Ale im dłużej to trwało, tym bardziej czułam się jak cień. Byłam zawsze tą drugą — nigdy pierwszą. Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań, bo nie mogłam patrzeć na szczęśliwe pary. Mama patrzyła na mnie z coraz większym niepokojem.
Pewnego dnia Adam przyszedł do mnie niespodziewanie wcześnie rano. Wyglądał na zmęczonego i przygnębionego.
— Musimy porozmawiać — powiedział cicho.
Serce zamarło mi w piersi.
— Co się stało?
— Moja żona się dowiedziała — wyszeptał. — Wszystko wie.
Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję — naiwną i głupią — że teraz wszystko się zmieni. Że wybierze mnie.
Ale Adam tylko spuścił głowę.
— Nie mogę zostawić dzieci… Nie mogę jej tego zrobić.
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
— A co ze mną? — zapytałam drżącym głosem.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł.
Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Nie jadłam, nie spałam. W pracy unikałam wszystkich spojrzeń, a każde wspomnienie Adama bolało jak otwarta rana. Mama próbowała mnie pocieszać:
— Czas leczy rany, Magda. Musisz być silna.
Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko jego.
Minęły tygodnie zanim zaczęłam powoli wracać do siebie. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez cały ten czas byłam sama ze swoim cierpieniem. Adam miał rodzinę, dzieci, życie poza mną. Ja miałam tylko złudzenia i pustkę.
Dziś patrzę na siebie sprzed roku i widzę dziewczynę zagubioną, rozpaczliwie szukającą miłości tam, gdzie jej nie było. Wiem już, że bycie tą drugą to nie jest życie — to czekanie na ochłapy czyjegoś czasu i uwagi.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla tej miłości? Czy można wybaczyć sobie taką słabość? Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej niż ja…