62 lata, 68 lat, rozwód po 35 latach: Jak jedna noc zmieniła wszystko

— Naprawdę musisz iść na cmentarz właśnie dziś? — zapytałam, patrząc na Andrzeja, który już zakładał płaszcz. Był Sylwester, dzieci podrzuciły nam swojego psa, jak co roku. W telewizji leciały stare kabarety, a ja przygotowałam śledzie i sałatkę jarzynową, jak zawsze. Myślałam, że to będzie kolejna spokojna noc, może trochę nudna, ale nasza.

Andrzej spojrzał na mnie z niecierpliwością. — Muszę. Jakoś… czuję, że powinienem. — Jego głos był inny niż zwykle, jakby nieobecny. Pies popiskiwał pod drzwiami, a ja poczułam dziwny niepokój.

Gdy wyszedł, usiadłam przy stole i zaczęłam się zastanawiać. Od kilku miesięcy był inny — zamyślony, drażliwy, coraz częściej wychodził sam na długie spacery. Myślałam, że to kwestia wieku, może zdrowia. Ale tej nocy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie znam już człowieka, z którym spędziłam większość życia.

Godziny mijały powoli. O północy zadzwoniły dzieci z życzeniami, a Andrzeja wciąż nie było. Pies szczekał na fajerwerki, a ja siedziałam sama w kuchni, patrząc na nasze stare zdjęcia na lodówce. W końcu usłyszałam klucz w zamku.

— Gdzie byłeś tak długo? — zapytałam ostrożnie.

Andrzej zdjął czapkę i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Musimy porozmawiać.

Serce mi zamarło. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczał.

— Zakochałem się — powiedział nagle. — W kimś innym. Od dawna już nie jestem szczęśliwy.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. — W kim? — wykrztusiłam.

— W Krystynie z pracy. Spotykamy się od roku. Przepraszam.

W jednej chwili wszystko się rozpadło. 35 lat wspólnego życia: dom, dzieci, święta, wakacje nad morzem… Wszystko nagle wydało się iluzją.

— Dlaczego mi to robisz? — szepnęłam.

— Bo nie chcę już żyć w kłamstwie. Nie chcę cię ranić bardziej niż trzeba.

Przez kolejne dni chodziliśmy po domu jak cienie. Dzieci wróciły po psa i od razu wyczuły napięcie. — Co się dzieje? — pytała córka, ale nie miałam siły odpowiadać.

W końcu Andrzej spakował walizkę i wyszedł. Zostałam sama w naszym dużym mieszkaniu na Ursynowie. Każdy kąt przypominał mi o nim: jego ulubiony fotel, kubek z napisem „Najlepszy tata”, zdjęcia z wakacji w Międzyzdrojach.

Dni mijały powoli. Próbowałam znaleźć sens w codzienności: zakupy w Biedronce, spacery po parku z sąsiadką Zosią, rozmowy z synem przez telefon. Ale wszystko wydawało się puste.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Krystyna.

— Przepraszam, że dzwonię… Chciałam tylko powiedzieć, że Andrzej naprawdę cię szanuje i nie chciał cię skrzywdzić.

Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać. — To dlaczego to zrobił? — zapytałam przez łzy.

— Czasem życie układa się inaczej niż planowaliśmy… — odpowiedziała cicho.

Zaczęły się formalności: podział majątku, rozmowy z adwokatem, spotkania w sądzie. Dzieci były w szoku. Syn próbował mediować: — Mamo, może jeszcze spróbujecie? Przecież tyle razem przeszliście!

Ale ja już wiedziałam, że to koniec. Andrzej był zdecydowany. Krystyna czekała na niego z otwartymi ramionami.

Najgorsze były wieczory. Siadałam w pustym salonie i słuchałam ciszy. Czasem dzwoniła córka: — Mamo, jak się trzymasz?

— Daję radę — kłamałam.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem w sklepie spożywczym. Był z Krystyną. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.

— Wszystko w porządku? — zapytał cicho.

— Tak — odpowiedziałam chłodno i odeszłam bez słowa.

Przez kolejne miesiące uczyłam się żyć na nowo: sama robić zakupy, sama jeść śniadania, sama zasypiać w pustym łóżku. Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów i zapisałam się do klubu książki w bibliotece osiedlowej. Poznałam nowych ludzi – wdowy, rozwódki, samotnych mężczyzn po sześćdziesiątce.

Z czasem poczułam ulgę. Przestałam czekać na Andrzeja. Przestałam analizować każdy szczegół naszego małżeństwa. Zaczęłam myśleć o sobie: o tym, czego pragnę i co jeszcze mogę zrobić ze swoim życiem.

Ale czasem wraca pytanie: czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy po tylu latach wspólnego życia można tak po prostu odejść i zacząć od nowa?

Może to właśnie jest największa lekcja tej historii: nigdy nie jest za późno na zmiany – nawet jeśli bolą one bardziej niż wszystko inne.