Samotna Panna Młoda: Gorzki Smak Szczęścia
– Mamo, ja nie dam rady… – wyszeptałam, patrząc w lustro. Moje oczy były czerwone od płaczu, a makijażystka próbowała ratować resztki tuszu. W tle słychać było gwar gości, którzy już zaczynali się niecierpliwić. To miał być nasz dzień – mój i Pawła. Dzień, o którym marzyłam od dziecka. Suknia ślubna leżała na mnie idealnie, a włosy upięte w delikatny kok podkreślały moją twarz. Ale Pawła nie było. Zamiast niego, obok mnie stała mama, która ściskała moją dłoń tak mocno, jakby chciała przekazać mi całą swoją siłę.
Wszystko zaczęło się rano. Paweł zadzwonił do mnie, ledwo mogąc mówić. – Marto… chyba coś jest nie tak… boli mnie brzuch… bardzo… – usłyszałam w słuchawce jego drżący głos. Myślałam, że to stres, może zatrucie pokarmowe. Ale kiedy po godzinie zadzwonił jego brat Tomek i powiedział, że Paweł jest już w szpitalu, świat mi się zawalił. Lekarze podejrzewali zapalenie wyrostka robaczkowego. Operacja była konieczna natychmiast.
Goście już przyjeżdżali do kościoła, orkiestra stroiła instrumenty, a ja stałam w pustym pokoju i nie wiedziałam, co robić. Mama próbowała mnie przekonać, żebym odwołała wszystko. – Ludzie zrozumieją, Marto. To nie twoja wina. Ale ja czułam, że jeśli teraz się poddam, to już nigdy nie będę miała odwagi walczyć o siebie i o nas.
Wyszłam z pokoju i spojrzałam na ojca Pawła. Stał pod ścianą z opuszczoną głową. – Przepraszam cię, Marto… – powiedział cicho. – On bardzo chciał tu być. – Wiem – odpowiedziałam i poczułam, jak łzy znów napływają mi do oczu.
W końcu podjęłam decyzję. – Idziemy do kościoła – powiedziałam stanowczo. – Paweł by tego chciał. Chciałby, żebym była silna.
W kościele panowała dziwna cisza. Ksiądz spojrzał na mnie z troską i zapytał: – Czy jesteś pewna? Możemy przełożyć ceremonię…
– Chcę tylko się pomodlić za Pawła – odpowiedziałam drżącym głosem. – I za nas.
Goście patrzyli na mnie z niedowierzaniem i współczuciem. Szeptali między sobą, niektórzy płakali razem ze mną. Przeszłam przez nawę kościoła sama, czując na sobie setki spojrzeń. Każdy krok był jak walka z własnym sercem.
Po krótkiej modlitwie wróciliśmy do sali weselnej. Nie chciałam, żeby jedzenie się zmarnowało, a orkiestra już grała pierwsze takty walca. Wszyscy byli zagubieni, nie wiedzieli jak się zachować. W końcu podeszła do mnie babcia Pawła i powiedziała: – Dziecko, życie jest pełne niespodzianek. Czasem trzeba tańczyć nawet wtedy, gdy serce pęka.
Zaczęłam więc tańczyć sama. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej. Goście powoli dołączali do mnie na parkiecie. Ktoś podszedł z kieliszkiem szampana i wznieśliśmy toast za zdrowie Pawła. Wszyscy zaczęli opowiadać historie o naszych wspólnych chwilach z Pawłem – jak się poznaliśmy na studiach w Krakowie, jak pierwszy raz zabrał mnie na rowerową wycieczkę do Zakopanego, jak oświadczył mi się podczas sylwestra na rynku.
W pewnym momencie zadzwonił telefon. To był Tomek.
– Marta… Paweł jest po operacji. Wszystko poszło dobrze! – krzyknął do słuchawki.
Łzy szczęścia popłynęły mi po policzkach. Goście zaczęli klaskać i śpiewać „Sto lat” dla Pawła przez telefon. Wtedy poczułam ogromną ulgę i wdzięczność za tych wszystkich ludzi wokół mnie.
Wieczorem usiadłam sama przy stole i spojrzałam na pusty fotel obok siebie. Przypomniałam sobie nasze plany na przyszłość: dom z ogródkiem pod Warszawą, dzieci biegające po trawie, wspólne śniadania w niedzielne poranki. Wszystko to wydawało się teraz takie kruche i ulotne.
Nagle podeszła do mnie moja mama i usiadła obok.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziała cicho. – Pokazałaś wszystkim, co znaczy prawdziwa miłość.
Przez chwilę milczałyśmy razem, patrząc na roztańczonych gości.
Gdy wróciłam do domu późno w nocy, usiadłam na łóżku i napisałam Pawłowi wiadomość: „Czekam na ciebie. Dziś tańczyłam sama za nas dwoje.”
Czy życie zawsze musi wystawiać nas na takie próby? Czy potrafimy być silni wtedy, gdy wszystko wokół się wali? Może właśnie w takich chwilach rodzi się prawdziwa miłość…