„A więc się zgadzamy? Weźmiesz kredyt.” — Teściowa postawiła sprawę jasno. Wszyscy mnie zignorowali, więc spakowałam walizki i wróciłam do mamy
– Więc się zgadzamy? Weźmiesz kredyt na siebie, Aniu? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Siedziałam przy stole w kuchni, dłonie miałam zaciśnięte na kubku herbaty, a serce waliło mi jak oszalałe. Paweł patrzył w blat, jego ojciec przeglądał gazetę, a ja czułam się jak powietrze.
– Przecież Ania pracuje na umowie zlecenie, to na nią najłatwiej dostać – dodała teściowa, nie patrząc mi w oczy. – No i jest młoda, banki lubią młodych.
– Mamo… – Paweł mruknął coś pod nosem, ale nie miał odwagi spojrzeć ani na mnie, ani na swoją matkę.
– To jak, Aniu? – powtórzyła teściowa, tym razem już ostrzej.
Wtedy poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Przez chwilę miałam nadzieję, że Paweł stanie po mojej stronie. Że powie: „Nie, mamo. To nasza decyzja.” Ale on milczał. Wszyscy milczeli. Tylko ja czułam, jak narasta we mnie bunt i bezsilność.
Nie tak wyobrażałam sobie dorosłość. Gdy pół roku wcześniej zakochałam się w Pawle po uszy i wzięliśmy ślub, myślałam, że razem pokonamy wszystko. Że będziemy się wspierać. Ale życie z jego rodzicami okazało się koszmarem. Każdy dzień był walką o prywatność, o własne zdanie. Nawet kiedy wracałam zmęczona po pracy i zajęciach na uczelni, musiałam wysłuchiwać uwag: „A czemu tak późno?”, „Znowu nie ma obiadu?”, „Paweł jest głodny!”
Ale tego wieczoru coś we mnie pękło.
– Przepraszam, ale nie chcę brać kredytu – powiedziałam cicho, ledwo słyszalnie.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
– To kto ma wziąć? My już mamy swoje zobowiązania! Ty jesteś młoda, to twoja szansa na odpowiedzialność.
Poczułam łzy pod powiekami. Spojrzałam na Pawła. Nic. Nawet nie drgnął.
– Paweł? – szepnęłam błagalnie.
– Może to nie jest taki zły pomysł… – wymamrotał, unikając mojego wzroku.
Wstałam od stołu. Nogi miałam jak z waty. Przeszłam przez korytarz do naszego pokoju – a raczej klitki z tapczanem i szafą po dziadkach Pawła. Zaczęłam pakować rzeczy do torby. Ręce mi się trzęsły.
Nagle do pokoju weszła teściowa:
– Co ty wyprawiasz?
– Wracam do mamy – odpowiedziałam drżącym głosem. – Nie będę brać kredytu dla waszego mieszkania.
– Oj, nie przesadzaj! Każdy kiedyś bierze kredyt! – prychnęła.
– Ale nie każdy jest zmuszany przez rodzinę męża! – wybuchłam.
Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę, że mówię to głośno.
Wyszłam z domu bez pożegnania. Paweł nawet nie wybiegł za mną. Szłam przez osiedle w deszczu, łzy mieszały się z kroplami na policzkach. Wsiadłam do autobusu do mamy. Całą drogę myślałam: czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do ich rodziny? Czy moje zdanie nic nie znaczy?
Mama otworzyła drzwi i od razu mnie przytuliła:
– Córeczko… Co się stało?
Rozpłakałam się na dobre. Opowiedziałam jej wszystko – o kredycie, o tym jak codziennie czułam się niewidzialna, o Pawle, który nigdy nie miał odwagi stanąć po mojej stronie.
– Aniu… – mama pogładziła mnie po włosach – jesteś młoda. Masz prawo decydować o swoim życiu. Nie pozwól nikomu siebie wykorzystywać.
Przez kolejne dni Paweł dzwonił kilka razy. Pisał SMS-y: „Wróć”, „Mama już się uspokoiła”, „Przesadzasz”. Ale ja już wiedziałam, że to nie ja przesadzam. To oni przekroczyli granicę.
Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Znalazłam pracę w kawiarni niedaleko domu mamy, wróciłam na studia dzienne. Było ciężko – samotność bolała, tęskniłam za iluzją szczęścia z Pawłem. Ale z każdym dniem czułam się silniejsza.
Po miesiącu Paweł przyszedł pod moje drzwi:
– Aniu… Przepraszam. Mama już nie będzie się wtrącać…
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam chłopca zagubionego między matką a żoną. Wiedziałam już wtedy, że nie chcę być tą trzecią w ich relacji.
– Paweł… Ja już nie wrócę. Chcę być kimś więcej niż tylko podpisem pod waszym kredytem.
Zamknęłam drzwi i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy zgodziła się na ten kredyt, byłabym dziś szczęśliwa? Czy warto poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Co wy byście zrobili na moim miejscu?