Moja sąsiadka myśli, że zawsze będę karmić jej dziecko. Jak powiedzieć „dość”?

— Pani Kasiu, przepraszam, ale czy mogłaby pani jeszcze raz podgrzać zupę dla Oliwki? — głos pani Iwony rozbrzmiał na klatce schodowej, zanim zdążyłam zamknąć drzwi. Stała tam, z torbą na ramieniu i zmęczeniem wypisanym na twarzy. Jej córka, Oliwka, patrzyła na mnie wielkimi oczami spod czapki z pomponem.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy pierwszy raz zapukała do mnie z prośbą o pomoc — „bo mąż w delegacji, a ona taka głodna”. Albo gdy przyniosła ciasto na imieniny i powiedziała: „Jakby pani czegoś potrzebowała, proszę śmiało mówić”. Z początku czułam się potrzebna. Sama jestem po rozwodzie, syn dorósł i wyjechał do Poznania. W moim dwupokojowym mieszkaniu zrobiło się cicho. Może dlatego tak łatwo było mi otworzyć drzwi dla Oliwki.

Ale z czasem prośby pani Iwony stały się coraz częstsze. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa, trzy… W końcu przestała pytać — po prostu zostawiała córkę pod moją opieką, a ja gotowałam dla niej obiad. Zupa pomidorowa, naleśniki, czasem pierogi. Dziecko jadło łapczywie, jakby w domu nie dostawało nic ciepłego.

— Mamo, mogę zostać u pani Kasi jeszcze chwilę? — pytała Oliwka, gdy Iwona przychodziła ją odebrać.

— Tylko nie przeszkadzaj pani Kasi — odpowiadała jej matka, rzucając mi szybkie spojrzenie. — Pani Kasia ma swoje sprawy.

Ale ja już nie miałam swoich spraw. Moje życie zaczęło kręcić się wokół godzin posiłków Oliwki. Czułam się jak kucharka na etacie bez wynagrodzenia. Czasem myślałam: „Może przesadzam? Przecież to tylko dziecko”. Ale potem patrzyłam na lodówkę — coraz częściej pustą — i na swoje ręce drżące ze zmęczenia.

Pewnego dnia zadzwonił mój syn, Tomek.

— Mamo, czemu brzmisz tak zmęczona? — zapytał przez telefon.

— Nic takiego… Po prostu dużo gotuję ostatnio — odpowiedziałam wymijająco.

— Dla kogo?

Zawahałam się. Wstydziłam się przyznać, że dałam się wciągnąć w coś, co wymknęło się spod kontroli.

— Dla sąsiadki. Wiesz… tej z trzeciego piętra. Zostawia u mnie córkę.

— Mamo! Przecież ty nie jesteś przedszkolem! Powiedz jej to wprost!

Łatwo powiedzieć. Ale jak powiedzieć komuś „dość”, gdy widzisz głodne dziecko? Jak nie czuć się winna?

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos Tomka i widząc twarz Oliwki. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo na blokowisku w latach 80., gdy sąsiedzi dzielili się wszystkim — nawet ostatnią kromką chleba. Ale wtedy każdy dawał coś od siebie. Teraz czułam się jak jedyna dawczyni.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z panią Iwoną. Serce waliło mi jak młotem, gdy słyszałam jej kroki na schodach.

— Pani Kasiu, mogłaby pani…

— Pani Iwono — przerwałam jej drżącym głosem — musimy porozmawiać.

Zaskoczenie na jej twarzy było szczere.

— O co chodzi?

— Wie pani… Ja bardzo lubię Oliwkę i cieszę się, że mogę pomóc. Ale ostatnio czuję się trochę przeciążona. Nie mam już tyle siły ani środków…

Pani Iwona zacisnęła usta.

— Myślałam, że pani lubi dzieci…

— Lubię! Ale to nie znaczy, że mogę codziennie gotować obiady dla kogoś innego. Proszę mnie zrozumieć.

Zapadła cisza. Oliwka patrzyła to na mnie, to na matkę.

— No dobrze — powiedziała w końcu Iwona chłodno. — Nie będę już pani fatygować.

Zamknęła drzwi za sobą tak mocno, że aż zadrżały szyby. Poczułam ulgę… i pustkę. Przez kolejne dni nie widziałam ani Iwony, ani Oliwki. Na klatce panowała cisza. Sąsiedzi mijali mnie bez słowa.

Zaczęłam zastanawiać się: czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była dalej pomagać? A może to ona powinna była wcześniej zauważyć moje zmęczenie?

Po tygodniu spotkałam Oliwkę na podwórku.

— Dzień dobry, pani Kasiu — powiedziała cicho.

Uklękłam przy niej i spojrzałam w oczy.

— Wszystko w porządku?

Wzruszyła ramionami.

— Mama jest smutna…

Serce mi ścisnęło. Chciałam ją przytulić, ale powstrzymałam się.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta i myśląc o tym wszystkim. Czy można pomagać komuś bez końca? Gdzie przebiega granica między dobrosąsiedzką życzliwością a wykorzystywaniem?

Może Wy mi powiecie: czy miałam prawo powiedzieć „dość”? Czy powinnam była postąpić inaczej?