Dziesięć lat razem, a potem wszystko się rozpadło przez mojego ojca
— Nie mogę już tego znieść, Michał! — krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami kuchni. Stałem wtedy przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć talerze po kolacji. Nasz najmłodszy, Staś, płakał w swoim pokoju, a bliźniacy, Kuba i Tomek, kłócili się o pilota do telewizora. W powietrzu wisiało napięcie, które narastało od miesięcy. Ale tego wieczoru pękło coś nieodwracalnie.
Mam trzydzieści cztery lata. I jestem sam. Zupełnie. Żona odeszła. Zabrała naszych trzech synów i wyjechała do swojej matki do Kielc. A ja siedzę w domu, który sam pomagałem budować, i słucham, jak zegar wybija pustkę. Żyliśmy razem dekadę. Wydawałoby się – co może nas rozdzielić po tylu latach? Przecież przeszliśmy już przez tyle: kredyt na dom, chorobę Tomka, moje zwolnienie z pracy i jej powrót na etat po urlopie macierzyńskim. Ale nie przewidziałem jednego — mojego ojca.
Ojciec zawsze był twardy. Typowy facet z małego miasta pod Radomiem: wszystko wie najlepiej, nie uznaje sprzeciwu, a dzieci wychowuje się „twardą ręką”. Kiedy przeprowadziliśmy się do nowego domu, zaproponowałem mu, żeby zamieszkał z nami po śmierci mamy. Ania nie była zachwycona, ale zgodziła się — „na chwilę”, jak wtedy mówiła. Ta chwila trwała trzy lata.
Z początku było nawet dobrze. Ojciec pomagał przy chłopcach, czasem ugotował obiad albo odebrał dzieci ze szkoły. Ale potem zaczął się wtrącać. Najpierw drobiazgi: „Nie pozwalaj im tyle siedzieć przy komputerze”, „Za dużo słodyczy”, „Ania za mało gotuje”. Potem coraz ostrzej: „Twoja żona cię nie szanuje”, „Chłopaki są rozpuszczone”, „Za moich czasów…”. Ania próbowała rozmawiać ze mną o tym spokojnie. Prosiła: „Michał, musisz coś zrobić. On mnie nie szanuje”. Ale ja… Ja zawsze tłumaczyłem ojca. „Taki już jest”, „Przecież pomaga”, „Nie przesadzaj”.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedzieliśmy przy stole po kolacji. Ojciec rzucił jakiś kąśliwy komentarz o tym, że Ania znowu kupiła gotowe pierogi zamiast lepić własne. Ania odłożyła widelec i powiedziała cicho:
— Może następnym razem sam pan zrobi obiad?
Ojciec parsknął śmiechem:
— Za moich czasów kobieta wiedziała, gdzie jej miejsce.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłem łzy w oczach Ani przy stole. Ale zamiast stanąć po jej stronie, spuściłem wzrok i udawałem, że nie słyszę.
Z czasem zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. O wszystko: o dzieci, o pieniądze, o to, kto ma rację. Ojciec dolewał oliwy do ognia — czasem wprost, czasem półsłówkami rzucanymi pod nosem. Ania zamykała się w sobie, coraz częściej wychodziła z chłopcami do parku albo do swojej siostry. Ja czułem się rozdarty — między lojalnością wobec ojca a miłością do żony.
Aż przyszedł ten dzień. Ania spakowała walizki chłopców i swoje rzeczy. Stałem w progu i patrzyłem bezradnie.
— Michał… — powiedziała cicho — Ja już nie mogę tu żyć. Próbowałam wszystkiego. Prosiłam cię tyle razy…
— Ale… — zacząłem, ale przerwała mi gestem.
— Nie chcę, żeby chłopcy dorastali w domu pełnym krzyku i pogardy. Może kiedyś zrozumiesz.
Zabrała dzieci i wyjechała do swojej matki do Kielc. Ojciec został ze mną jeszcze kilka tygodni — milczący, jakby nawet on poczuł ciężar tego wszystkiego. Potem wyprowadził się do siostry.
Od tamtej pory minęły cztery miesiące. Dom jest cichy jak nigdy wcześniej. Czasem wydaje mi się, że słyszę śmiech chłopców na schodach albo głos Ani wołającej mnie na obiad. Ale to tylko echo wspomnień.
Próbowałem dzwonić do Ani — nie odbiera. Pisałem maile — bez odpowiedzi. Raz tylko odezwała się jej matka: „Daj jej czas”. Chłopcy czasem wysyłają mi rysunki albo krótkie wiadomości przez WhatsAppa: „Tato, kiedy nas odwiedzisz?”. Ale ja wiem, że to nie to samo.
Najgorsze są wieczory. Siadam w salonie, patrzę na zdjęcia rodzinne na półce i zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd? Czy naprawdę nie mogłem zrobić więcej? Czy lojalność wobec rodziny musi oznaczać zdradę tej najbliższej?
Czasem mam ochotę zadzwonić do ojca i wykrzyczeć mu wszystko w twarz: że przez niego straciłem rodzinę, że jego zasady zniszczyły mój dom. Ale wiem też, że to nie tylko jego wina. To ja pozwoliłem mu wejść między mnie a Anię.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To wybory, które podejmujemy każdego dnia — kogo stawiamy na pierwszym miejscu, komu ufamy i kogo bronimy przed światem.
Czy jeszcze odzyskam swoją rodzinę? Czy Ania mi wybaczy? Czy chłopcy będą chcieli wrócić do tego domu? Nie wiem. Ale jedno pytanie nie daje mi spokoju: ilu z nas musi stracić wszystko, żeby zrozumieć, co naprawdę jest ważne?