„Zawsze byłaś tylko teściową” – Historia, która zmieniła moje życie
– Mamo, czy ty naprawdę zwariowałaś? – głos mojej córki, Natalii, drżał z niedowierzania i gniewu. – Chcesz się z kimś spotykać? W tym wieku? Co ludzie powiedzą?
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad blokowiskiem na warszawskim Ursynowie. Miałam pięćdziesiąt dwa lata i pierwszy raz od dawna poczułam, że chcę czegoś więcej niż tylko być czyjąś matką, babcią, teściową. Chciałam być Elżbietą. Chciałam być sobą.
– Natalia, nie rozumiem, dlaczego tak reagujesz – odpowiedziałam cicho. – To tylko kolacja. Znamy się z Andrzejem od lat, był kolegą twojego ojca…
– Ale tata nie żyje od pięciu lat! – przerwała mi. – I co, teraz nagle będziesz się umawiać? Przecież masz wnuki, masz dom! Po co ci to?
Wtedy zadzwonił telefon stacjonarny. Zawsze wiedziałam, że jeśli dzwoni o tej porze, to coś się dzieje. Odebrałam.
– Dzień dobry, pani Elżbieto? – rozpoznałam głos mojego zięcia, Pawła. – Czy mogłaby pani przyjść dziś wcześniej do dzieci? Mamy z Natalią ważne spotkanie.
– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie. Tak było zawsze. Byłam na każde zawołanie. Odbierałam wnuki z przedszkola, gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie Natalii i Pawła, bo przecież „babcia ma czas”.
Tego dnia jednak coś we mnie pękło.
Położyłam słuchawkę i spojrzałam na swoje odbicie w kuchennym oknie. Zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach. Ale w oczach zobaczyłam coś nowego – bunt.
Wieczorem, kiedy siedziałam z wnukami przy bajkach, usłyszałam rozmowę Natalii i Pawła w kuchni.
– Twoja matka chyba oszalała – syknął Paweł. – Słyszałem, że chce się spotykać z jakimś facetem. Gdzie my znajdziemy taką gospodynię za darmo?
– Wiem… Ale przecież ona zawsze była dla nas… No wiesz…
– Tylko teściową! – przerwał jej Paweł. – I niech tak zostanie.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czy naprawdę byłam dla nich tylko darmową pomocą domową? Czy przez te wszystkie lata nikt nie widział we mnie kobiety?
Następnego dnia zadzwonił Andrzej.
– Elu, może pójdziemy do kina? Grają ten nowy film Zanussiego…
Zgodziłam się bez wahania.
Kiedy powiedziałam o tym Natalii, wybuchła awantura.
– Mamo! Co ty robisz? To wstyd! Sąsiadki będą gadać! A Paweł jest wściekły! Powiedział, że jeśli będziesz się tak zachowywać, to przestaniemy ci powierzać dzieci!
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Natalia… Ja też mam prawo do życia. Nie jestem tylko twoją matką i babcią twoich dzieci.
Wybiegła z płaczem.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Paweł przestał się do mnie odzywać. Wnuki pytały: „Babciu, dlaczego mama płacze?”
Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam być lojalna wobec rodziny, z drugiej – nie mogłam już dłużej żyć tylko dla innych.
Spotkania z Andrzejem były jak powiew świeżego powietrza. Rozmawialiśmy godzinami o książkach, filmach, wspominaliśmy dawne czasy. Czułam się znów młoda.
Pewnego wieczoru Paweł zadzwonił do mnie.
– Pani Elżbieto – zaczął oficjalnym tonem – musimy porozmawiać. Proszę nie robić zamieszania w naszej rodzinie. Jeśli chce pani mieć kontakt z wnukami, proszę zachowywać się jak dotąd.
Zamarłam.
– Panie Pawle… Czy pan naprawdę uważa, że jestem tylko opiekunką do dzieci?
– Proszę nie przesadzać. Po prostu… Tak jest wygodniej dla wszystkich.
Rozłączyłam się bez słowa.
Następnego dnia nie przyszłam po wnuki. Pojechałam z Andrzejem na wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Spacerowaliśmy po rynku, piliśmy kawę w małej kawiarni przy rynku. Śmiałam się jak nastolatka.
Wieczorem zadzwoniła Natalia.
– Mamo… Przepraszam. Paweł przesadził. Ale ja też się boję… Boję się cię stracić.
– Nie stracisz mnie – odpowiedziałam łagodnie. – Ale musisz pozwolić mi żyć własnym życiem.
Przez kolejne tygodnie relacje powoli zaczęły się układać. Paweł był chłodny, ale Natalia zaczęła mnie rozumieć. W końcu sama powiedziała:
– Może i ja za bardzo cię wykorzystywałam…
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Dziś mam 54 lata i jestem szczęśliwa z Andrzejem. Nadal pomagam przy wnukach, ale już nie na każde zawołanie. Mam swoje życie, swoje pasje i marzenia.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile lat jeszcze zmarnowałabym na życie dla innych? Czy każda kobieta musi przejść przez taki bunt, żeby odzyskać siebie? Co wy o tym myślicie?