Za Dobrzy na Ten Świat? Historia o Tym, Jak Nadmierna Dobroć Może Zniszczyć Życie

— Znowu ty, Tomek? — usłyszałem głos mamy, kiedy po raz kolejny wróciłem do domu z podbitym okiem. — Co się stało tym razem?

Nie miałem siły odpowiadać. Stałem w progu, z plecakiem na jednym ramieniu, czując jak łzy napływają mi do oczu. Miałem wtedy trzynaście lat i już wiedziałem, że bycie „tym miłym” w klasie nie zawsze się opłaca. Próbowałem tłumaczyć się mamie, że to nic takiego, że po prostu chciałem pomóc Karolowi, bo znowu ktoś mu dokuczał. Ale ona tylko westchnęła ciężko i wróciła do kuchni.

Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że ta scena będzie powtarzać się przez całe moje życie. Byłem za dobry. Zawsze chciałem wszystkim pomagać, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie własnego szczęścia. W liceum było podobnie. Kiedy Magda, najładniejsza dziewczyna w klasie, poprosiła mnie o pomoc z matematyką, od razu się zgodziłem. Siedzieliśmy razem godzinami, a ona opowiadała mi o swoich problemach z chłopakami. Słuchałem cierpliwie, doradzałem, a potem patrzyłem, jak idzie na randkę z kimś innym.

— Tomek, jesteś taki cudowny! — mówiła mi Magda z uśmiechem. — Gdyby wszyscy faceci byli tacy jak ty…

Ale nie byli. I nigdy nie będą.

W dorosłym życiu niewiele się zmieniło. Pracowałem jako informatyk w małej firmie w Warszawie. Zawsze zgłaszałem się na ochotnika do nadgodzin, pomagałem kolegom z działu, nawet jeśli oznaczało to zostanie po godzinach bez dodatkowej zapłaty. Szefowa, pani Iwona, często powtarzała:

— Tomek, jesteś naszym złotym chłopakiem! Bez ciebie ta firma by nie istniała.

Ale kiedy przyszły zwolnienia, byłem pierwszy na liście. Bo wiedzieli, że nie będę robił problemów.

Najbardziej bolało mnie jednak to, co działo się w domu. Mój młodszy brat, Paweł, od zawsze miał łatwiej. Był przebojowy, pewny siebie i potrafił postawić na swoim. Kiedy rodzice potrzebowali pomocy przy remoncie mieszkania, oczywiście zgłosiłem się pierwszy. Paweł pojawił się tylko na chwilę — żeby zrobić zdjęcie na Instagram i zebrać lajki za „pomoc rodzinie”.

— Tomek, nie możesz być taki miękki — mówił mi Paweł podczas jednej z naszych kłótni. — Ludzie cię wykorzystują!

Ale ja nie chciałem w to wierzyć. Przecież dobro wraca… prawda?

Prawdziwy przełom nastąpił kilka lat temu. Poznałem wtedy Anię — dziewczynę z sąsiedztwa, która wydawała się inna niż wszyscy. Była cicha, zamknięta w sobie, ale miała w sobie coś magnetycznego. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Przez kilka miesięcy robiłem wszystko, żeby ją uszczęśliwić: gotowałem jej obiady, pomagałem w nauce do egzaminów na studiach, odbierałem jej młodszą siostrę ze szkoły.

Pewnego dnia usłyszałem rozmowę Ani z jej przyjaciółką przez przypadek:

— No i co z tym Tomkiem? — zapytała Ola.
— Daj spokój… Fajny jest, ale taki… za dobry. Nie czuję do niego nic więcej.

To był cios prosto w serce. Przez kilka dni nie wychodziłem z domu. Wtedy pierwszy raz zacząłem się zastanawiać: czy można być zbyt dobrym?

Moja mama próbowała mnie pocieszać:

— Synku, świat potrzebuje takich ludzi jak ty.

Ale ja już wiedziałem swoje. Świat może i potrzebuje dobrych ludzi — ale niekoniecznie ich szanuje.

Z czasem zacząłem zauważać podobne historie wokół siebie. Moja koleżanka z pracy, Kasia, zawsze zgadzała się na dodatkowe zadania i zastępstwa za innych. Kiedy poprosiła szefa o podwyżkę, usłyszała:

— Kasiu, przecież ty zawsze wszystko robisz z serca! Po co ci więcej pieniędzy?

Mój przyjaciel Marek przez lata pomagał rodzinie finansowo — pożyczał pieniądze bratu na kolejne „biznesy”, spłacał długi rodziców. Kiedy sam znalazł się w trudnej sytuacji i poprosił o pomoc… wszyscy nagle mieli ważniejsze sprawy.

Zaczęliśmy spotykać się w szóstkę: ja, Kasia, Marek, Basia (która opiekowała się chorym ojcem i nigdy nie miała czasu dla siebie), Jacek (wiecznie pomagający sąsiadom) i Ola (która była wolontariuszką w schronisku dla zwierząt). Każde z nas miało swoją historię o tym, jak dobroć została wykorzystana.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy razem u mnie w mieszkaniu i rozmawialiśmy o tym wszystkim:

— Czy wy też macie czasem wrażenie, że ludzie traktują nas jak frajerów? — zapytała Basia.
— Ja już przestałam liczyć ile razy ktoś mnie oszukał — westchnęła Ola.
— Ale przecież nie możemy przestać być dobrzy… — odezwał się Jacek cicho.

Zapadła cisza.

Wtedy Kasia powiedziała coś, co zmieniło moje myślenie na zawsze:

— Może trzeba nauczyć się mówić „nie”? Może dobroć to nie jest pozwalanie innym na wszystko?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zacząłem powoli stawiać granice: odmawiać nadgodzin bez zapłaty, mówić „nie” rodzinie kiedy naprawdę nie miałem siły pomagać. To było trudne — czułem się winny za każdym razem. Ale z czasem zauważyłem coś dziwnego: ludzie zaczęli mnie bardziej szanować.

Nie wszyscy zostali przy mnie. Niektórzy znajomi przestali się odzywać, kiedy przestałem być „tym od wszystkiego”. Ale ci prawdziwi zostali.

Dziś wiem jedno: dobroć jest piękna, ale musi mieć granice. Inaczej staje się przekleństwem.

Czasem patrzę w lustro i pytam sam siebie: czy naprawdę trzeba było tyle razy dać się zranić, żeby to zrozumieć? A wy… ile razy pozwoliliście innym przekroczyć wasze granice w imię bycia „dobrym człowiekiem”?