Wszystko dla niego: Gorzki smak rodzinnej kolacji

– Znowu przypaliłaś ziemniaki? – głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, z rękami lepkimi od ciasta na pierogi, a w oczach już czułam łzy. To miał być mój dzień. Mój triumf. Chciałam udowodnić sobie – i jemu – że potrafię przygotować coś więcej niż jajecznicę na śniadanie.

Marek jest szefem kuchni w jednej z najlepszych restauracji w Warszawie. Jego nazwisko pojawia się w gazetach kulinarnych, a goście rezerwują stoliki z miesięcznym wyprzedzeniem, by spróbować jego dań. Ja? Pracuję w urzędzie miasta, gdzie największym wyzwaniem jest nie zgubić się w papierach. Gotowanie zawsze było dla mnie czymś domowym, ciepłym, prostym. Ale odkąd Marek stał się gwiazdą gastronomii, każda moja próba w kuchni kończyła się porównaniem do jego perfekcji.

Tego dnia postanowiłam przygotować kolację dla naszej rodziny. Zaprosiłam jego rodziców, moją mamę i siostrę. Chciałam, żeby Marek poczuł się dumny ze mnie, żeby choć raz to on mógł pochwalić się żoną przed bliskimi. Od rana biegałam po sklepach: świeże warzywa z bazarku, mięso z lokalnej masarni, domowy ser od pani Zosi spod Warszawy. Przepis na pierogi ruskie miałam od babci – wiedziałam, że to danie zawsze łączyło naszą rodzinę.

W kuchni panował chaos. Ciasto nie chciało się kleić, farsz był za rzadki, a ziemniaki przypaliły się, bo zadzwoniła do mnie siostra z pytaniem o godzinę kolacji. Mimo to nie poddawałam się. Wycierałam pot z czoła i zagniatałam dalej. W myślach powtarzałam sobie: „Dasz radę, Aniu. To tylko kolacja. To tylko rodzina.”

Kiedy wszyscy przyszli, stół był już nakryty białym obrusem, a na talerzach parowały pierogi i barszcz czerwony. Marek usiadł naprzeciwko mnie, z tym swoim krytycznym spojrzeniem, które znałam aż za dobrze.

– No to próbujemy – powiedział jego ojciec z uśmiechem.

Wszyscy zaczęli jeść. Przez chwilę było cicho – aż za cicho. Nagle Marek odłożył widelec i spojrzał na mnie:

– Aniu, pierogi są za grube, ciasto twarde jak podeszwa. Farsz jest mdły. Przypaliłaś ziemniaki do farszu?

Zamarłam. Wszyscy spojrzeli na mnie ze współczuciem lub zakłopotaniem. Moja mama próbowała ratować sytuację:

– Mnie bardzo smakuje! Przypomina mi dzieciństwo.

Ale Marek nie odpuszczał:

– Wiesz, że wystarczyło dodać trochę masła i cebuli? I ciasto trzeba cieniej rozwałkować. Może następnym razem pokażę ci jak to zrobić.

Czułam, jak policzki płoną mi ze wstydu. Chciałam zapaść się pod ziemię. Moja siostra ścisnęła mnie za rękę pod stołem.

– Marek, daj spokój – powiedziała cicho – To nie restauracja.

Ale on już rozkręcił się na dobre:

– Przepraszam, ale nie mogę udawać, że wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś chce gotować dla innych, powinien się postarać.

Po tych słowach nie mogłam już przełknąć ani kęsa. Siedziałam w milczeniu, słuchając rozmów o pracy Marka, o nowych trendach kulinarnych i o tym, jak trudno znaleźć dobrego kucharza w Warszawie. Nikt nie mówił już o mojej kolacji.

Po wszystkim zamknęłam się w łazience i płakałam długo. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego nigdy nie jestem wystarczająco dobra? Czy naprawdę tak trudno docenić czyjś wysiłek?

Wieczorem Marek przyszedł do sypialni.

– Przesadziłem? – zapytał bez przekonania.

– Nie musiałeś mnie tak upokarzać – odpowiedziałam cicho.

– Po prostu chciałem ci pomóc…

– Pomóc? Czy raczej pokazać wszystkim, że jesteś lepszy?

Nie odpowiedział. Położył się obok mnie i zasnął niemal natychmiast. Ja leżałam długo z otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę mieszkania.

Od tamtej pory coraz rzadziej gotuję dla rodziny. Straciłam pewność siebie i radość z gotowania. Czasem zastanawiam się: czy miłość powinna boleć aż tak? Czy naprawdę musimy rywalizować nawet przy domowym stole?

Może powinnam była postawić granicę wcześniej? A może to ja za bardzo chciałam zasłużyć na jego uznanie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?