Więzy rodzinne: W cieniu wątpliwości
– Znowu wróciłeś późno, Michał – powiedziałam cicho, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stałam w kuchni, trzymając w ramionach naszą kilkumiesięczną córeczkę, Hanię. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale atmosfera była ciężka jak nigdy dotąd.
Michał nie spojrzał mi w oczy. Od kilku tygodni był inny – zamknięty, chłodny, jakby coś go gryzło od środka. Wiedziałam, że to nie tylko zmęczenie pracą. Czułam, że coś się wydarzyło, coś, o czym nie chciał mi powiedzieć.
– Musiałem zostać dłużej – rzucił szorstko i odwrócił się do lodówki. – Mama dzwoniła?
Zacisnęłam zęby. Jego matka, Barbara, od zawsze była obecna w naszym życiu bardziej niżbym chciała. Po narodzinach Hani jej wizyty stały się codziennością. Przynosiła zupki, ubranka i… coraz więcej pytań.
– Tak, była. Znowu pytała, do kogo Hania jest podobna – odpowiedziałam ostrożnie.
Michał westchnął ciężko. Widziałam, jak jego ramiona opadają pod ciężarem niewypowiedzianych słów. W końcu usiadł przy stole i ukrył twarz w dłoniach.
– Zosia… muszę cię o coś zapytać – zaczął cicho. – Mama mówi… Ona twierdzi, że Hania nie jest do mnie podobna. Że… może nie jestem jej ojcem.
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Jak mogła? Jak mogła zaszczepić w nim takie wątpliwości?
– Michał, jak możesz mi to mówić? – łzy napłynęły mi do oczu. – Naprawdę myślisz, że mogłabym cię zdradzić?
– Nie wiem już nic – wyszeptał. – Ona mówiła o twoich dawnych znajomych ze studiów… O tym, że kiedyś spotykała cię z kimś innym na mieście…
Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć. Ale zamiast tego usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Michał, kocham cię. Hania jest twoją córką. Jeśli chcesz testów DNA – zróbmy je. Ale proszę cię, nie pozwól swojej matce zniszczyć tego, co mamy.
Milczał długo. W końcu tylko skinął głową i wyszedł z kuchni.
Tamtej nocy nie spałam. Siedziałam przy łóżeczku Hani i patrzyłam na jej spokojną twarz. Próbowałam zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś tak bliski może chcieć nas rozdzielić. Barbara zawsze była wymagająca, ale nigdy nie sądziłam, że posunie się do czegoś takiego.
Następnego dnia Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Bez słowa podał mi kopertę z adresem laboratorium.
– Zrobimy to razem – powiedział tylko.
Testy trwały kilka dni. Każda minuta była dla mnie torturą. Michał był obecny fizycznie, ale duchem był gdzieś daleko. Unikał mnie wzrokiem, nie dotykał Hani tak jak dawniej. Czułam się samotna jak nigdy dotąd.
W tym czasie Barbara dzwoniła codziennie. Pytała o testy, sugerowała kolejne „dowody” na moją niewierność. W końcu nie wytrzymałam.
– Pani Barbaro – powiedziałam przez telefon drżącym głosem – proszę przestać niszczyć moją rodzinę! Nie wiem, dlaczego pani to robi, ale ja kocham Michała i nigdy go nie zdradziłam!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Chcę tylko chronić mojego syna – odpowiedziała chłodno.
– Chronić? Przed czym? Przed szczęściem? – łzy płynęły mi po policzkach.
W końcu nadszedł dzień wyników. Michał odebrał kopertę i przez chwilę patrzył na nią jak na wyrok śmierci. Otworzył ją powoli, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.
– Zosia… – jego głos zadrżał. – Wynik jest jednoznaczny. Hania jest moją córką.
Łzy ulgi popłynęły mi po policzkach. Michał przytulił mnie mocno pierwszy raz od tygodni.
– Przepraszam… Tak bardzo przepraszam… Pozwoliłem mamie wejść między nas…
Nie potrafiłam się cieszyć w pełni. Wiedziałam już, że coś pękło między nami na zawsze. Zaufanie zostało nadszarpnięte i choć próbowałam mu wybaczyć, rana pozostała.
Barbara przestała przychodzić przez kilka tygodni. Michał próbował odbudować nasze relacje – pomagał przy Hani, rozmawiał ze mną więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale czasem widziałam w jego oczach cień tamtej wątpliwości.
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem na balkonie. Patrzyliśmy na śpiącą Hanię przez uchylone drzwi.
– Myślisz, że kiedyś będzie nam łatwiej? – zapytałam cicho.
Michał ujął moją dłoń.
– Chcę wierzyć, że tak… Ale musimy być dla siebie wsparciem, nie pozwolić nikomu wejść między nas.
Czasem zastanawiam się, czy można naprawdę odbudować zaufanie po takim kryzysie. Czy rodzina to tylko więzy krwi i papierów z laboratorium? A może to coś więcej – codzienna walka o siebie nawzajem mimo wszystkich przeciwności? Co wy o tym myślicie?