Wakacje, których nie było – czyli jak kredyt i rodzina mogą zniszczyć marzenia

Już w progu poczułam, że coś jest nie tak. Zapach obcego dymu papierosowego w naszym świeżo wyremontowanym mieszkaniu uderzył mnie w twarz jak policzek. Przez chwilę stałam nieruchomo, klucz w dłoni, a w głowie kłębiły się myśli: „Przecież nikt z nas nie pali. Skąd ten zapach?” W głębi mieszkania usłyszałam śmiech – ten śmiech znałam aż za dobrze. To był mój brat, Tomek. Od lat miał swoje problemy, ale zawsze wierzyłam, że kiedyś się ogarnie. Tego dnia jednak coś we mnie pękło.

– Tomek, co ty tu robisz? – zapytałam, starając się ukryć drżenie głosu.

– Spokojnie, Anka, tylko na chwilę wpadłem. Mama dała mi klucze, bo musiałem się gdzieś przespać – odpowiedział z tym swoim beztroskim uśmiechem.

Wiedziałam, że „chwila” w jego wykonaniu może oznaczać tydzień albo i dłużej. Spojrzałam na świeżo pomalowane ściany, na nowe meble, które kupiliśmy na raty. Kredyt hipoteczny wisiał nad nami jak miecz Damoklesa, a ja liczyłam każdy grosz, żebyśmy mogli w końcu pojechać na pierwsze od lat wakacje. Miałam już wszystko zaplanowane: tydzień nad morzem, cisza, spokój, tylko ja, mój mąż Piotr i nasza córka Zosia. Marzyłam o tym od miesięcy.

Tomek rozsiadł się na kanapie i odpalił kolejnego papierosa. Z kuchni dobiegł mnie dźwięk otwieranej lodówki.

– Tomek! Przecież mówiłam ci sto razy – NIE PAL w domu! – wybuchłam.

– Oj, Anka, nie przesadzaj. Zaraz wyjdę – rzucił niedbale.

W tym momencie do mieszkania wszedł Piotr. Spojrzał na mnie pytająco, potem na Tomka i bez słowa poszedł do sypialni. Wiedziałam, że jest zły – nie znosił niespodziewanych gości, szczególnie mojego brata. Odkąd wzięliśmy kredyt, wszystko było napięte: pieniądze się nie zgadzały, rachunki rosły szybciej niż nasze pensje, a każda nieprzewidziana sytuacja wywoływała kłótnie.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem w kuchni. Zosia już spała.

– Anka, musisz coś z tym zrobić. Nie możemy być hotelem dla twojej rodziny – powiedział cicho, ale stanowczo.

– Wiem… Ale co mam zrobić? Mama zawsze powtarzała, że rodzina to najważniejsze. Tomek nie ma gdzie pójść…

– A my? My też jesteśmy rodziną. I mamy swoje problemy. Kredyt nas dobija, a ty chcesz jeszcze utrzymywać twojego brata?

Poczułam łzy pod powiekami. Wiedziałam, że ma rację. Ale serce ściskało mi się na myśl o Tomku śpiącym gdzieś na ławce w parku.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

– Aniu, Tomek mówił, że był u was? Dziękuję ci kochanie, że mu pomagasz. Wiesz, on teraz naprawdę potrzebuje wsparcia…

– Mamo, ale my też mamy swoje problemy…

– Wiem, wiem… Ale przecież zawsze sobie radziłaś. Jesteś taka silna…

To „jesteś taka silna” brzmiało jak wyrok. Jakby cała rodzina uznała, że to ja mam być tą odpowiedzialną, tą niezawodną. A ja miałam już dość bycia silną.

Minęły dwa tygodnie. Tomek nadal mieszkał u nas. Zosia zaczęła kaszleć od dymu papierosowego. Piotr coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja chodziłam jak cień – zmęczona, rozdrażniona, z poczuciem winy wobec wszystkich: wobec męża, córki i brata.

W końcu przyszedł dzień zapłaty za kredyt. Konto świeciło pustkami. Nasze oszczędności na wakacje stopniały do zera – wszystko poszło na rachunki i jedzenie dla czterech osób zamiast trzech.

Pewnego wieczoru Piotr wrócił późno i powiedział:

– Anka, ja tak dłużej nie mogę. Albo twój brat się wyprowadza, albo ja…

To był cios prosto w serce. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz wszystko: jak bardzo jestem zmęczona, jak bardzo czuję się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem. Ale nie miałam już siły na kłótnie.

Poszłam do Tomka.

– Tomek… Musisz znaleźć inne miejsce. Przepraszam, ale nie dam rady dłużej…

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Jasne… Jak zwykle zostaję sam – mruknął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Wtedy po raz pierwszy od dawna rozpłakałam się przy Zosi. Przytuliła mnie mocno i powiedziała:

– Mamusiu, nie płacz…

Wakacje przepadły. Marzenia o spokoju i harmonii rodzinnej legły w gruzach. Została tylko pustka i pytanie: czy naprawdę warto zawsze być tą silną? Czy rodzina to wsparcie czy ciężar? Może czasem trzeba pomyśleć o sobie? Ciekawa jestem… ilu z was też musiało wybierać między sobą a rodziną?