W imię miłości: Historia, która rozdarła moją rodzinę

– Nie wierzę ci, Paweł! – krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się w gardle. – Jak mogłeś? Przecież przysięgałeś mi wierność!

Stał naprzeciwko mnie, z opuszczonymi ramionami, jakby nagle stracił całą siłę. W jego oczach widziałam strach i wstyd. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzę i usłyszę śmiech naszej córki, Zosi, dobiegający z jej pokoju. Ale to była rzeczywistość. Nasza rzeczywistość.

– Aniu… To nie tak… – zaczął cicho, ale przerwałam mu ruchem ręki.

– Nie tak? – powtórzyłam z goryczą. – To jak? Powiedz mi, jak mam to zrozumieć? Przez dwa lata żyliśmy razem, wychowywaliśmy dziecko, a ty… Ty miałeś romans z moją siostrą!

W tej chwili drzwi do kuchni skrzypnęły i pojawiła się Marta. Jej twarz była blada jak ściana. Unikała mojego wzroku, patrzyła gdzieś w bok, jakby szukała drogi ucieczki.

– Aniu… Przepraszam… – wyszeptała.

Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Zawsze byłam tą silną, tą, która wszystko trzyma w ryzach. Po śmierci mamy to ja opiekowałam się Martą, to ja ją wspierałam, kiedy tata pił i znikał na całe noce. A teraz ona…

– Wyjdźcie – powiedziałam cicho. – Oboje. Nie chcę was widzieć.

Paweł próbował coś jeszcze powiedzieć, ale już go nie słuchałam. Siedziałam na podłodze w kuchni, obejmując kolana ramionami. Czułam się jak dziecko, które zgubiło się w lesie. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego?


Następne dni były jak zamglony sen. Zosia pytała o tatę, a ja nie umiałam jej odpowiedzieć. Udawałam przed nią silną, ale nocami płakałam w poduszkę. Nie miałam nikogo – tata mieszkał daleko i od lat nie utrzymywaliśmy kontaktu. Przyjaciółki… Cóż, większość z nich była bardziej znajomymi niż prawdziwymi powierniczkami.

Telefon dzwonił co chwilę. Paweł pisał wiadomości:

„Ania, musimy porozmawiać.”
„Zosia tęskni.”
„Nie chciałem cię zranić.”

Nie odpowiadałam. Każda jego próba kontaktu bolała mnie jeszcze bardziej.

Któregoś wieczoru usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam niechętnie – na progu stała Marta z walizką.

– Nie mam dokąd pójść – powiedziała drżącym głosem. – Paweł wrócił do swojej matki. Proszę… Pozwól mi zostać choć na jedną noc.

Patrzyłam na nią długo. Widziałam w niej tę samą zagubioną dziewczynkę sprzed lat. Ale teraz nie byłam już jej starszą siostrą-opiekunką. Byłam kobietą zdradzoną przez najbliższych.

– Śpij na kanapie – rzuciłam chłodno.

W nocy słyszałam jej cichy płacz. Przez chwilę miałam ochotę podejść i ją przytulić, ale nie potrafiłam.


Mijały tygodnie. Musiałam wrócić do pracy w urzędzie miasta – codzienność była jedynym ratunkiem przed szaleństwem. Zosia chodziła do przedszkola i coraz częściej pytała o tatę.

– Mamusiu, a kiedy tata wróci? – zapytała pewnego ranka przy śniadaniu.

Zacięłam się na chwilę.

– Tata… Tata musi trochę odpocząć – odpowiedziałam wymijająco.

Wiedziałam jednak, że długo nie dam rady ukrywać prawdy.

Pewnego dnia Paweł pojawił się pod przedszkolem. Czekał na nas przy bramie.

– Aniu, proszę… Porozmawiajmy – powiedział błagalnie.

Zosia rzuciła mu się na szyję.

– Tatusiu!

Patrzyłam na nich z bólem serca. Wiedziałam, że nie mogę zabronić córce kontaktu z ojcem, choć cała moja dusza krzyczała: „Zabierz ją stąd! Chroń ją!”

– Możesz zabrać Zosię na spacer – powiedziałam chłodno. – Ale wróćcie za godzinę.

Kiedy wrócili, Paweł próbował ze mną rozmawiać.

– Aniu… Wiem, że zawaliłem wszystko. Ale kocham was obie… Ciebie i Zosię. Marta to był błąd…

– Błąd? – przerwałam mu z ironią. – Błąd trwał kilka miesięcy?

Zamilkł. Patrzył na mnie błagalnie.

– Chcę być ojcem dla Zosi – powiedział cicho.

Wiedziałam już wtedy, że czeka nas walka o dziecko.


Rozpoczęły się sądowe batalie o opiekę nad Zosią. Paweł wynajął prawnika – jego matka miała znajomości w sądzie rejonowym. Ja musiałam liczyć tylko na siebie i pomoc koleżanki z pracy, która znała dobrą adwokatkę.

Każda rozprawa była dla mnie torturą. Sędzia zadawała pytania o nasze życie rodzinne, o relacje z Pawłem, o to, czy jestem w stanie zapewnić córce stabilność emocjonalną.

Paweł twierdził, że jestem niestabilna psychicznie po zdradzie i nie powinnam być jedynym opiekunem Zosi.

– To kłamstwo! – wybuchłam podczas jednej z rozpraw. – To on nas zostawił! To on zdradził!

Sędzia spojrzała na mnie surowo:

– Proszę zachować spokój, pani Anno.

Czułam się upokorzona i bezsilna.


W tym wszystkim Marta próbowała się do mnie zbliżyć.

– Aniu… Wiem, że nie zasługuję na przebaczenie. Ale jestem twoją siostrą…

– Byłaś moją siostrą – odpowiedziałam zimno.

Próbowała tłumaczyć się samotnością po rozstaniu z narzeczonym, słabością… Ale dla mnie to były tylko wymówki.

Zaczęły pojawiać się plotki wśród sąsiadów i znajomych z pracy. Ludzie szeptali za moimi plecami:

– Słyszałaś? Jej mąż poszedł do jej siostry!
– Co za wstyd…
– Biedna Zosia…

Czułam się coraz bardziej osaczona i samotna.


Pewnego dnia dostałam list od taty. Pisał krótko:
„Anka,
Wiem, że ci ciężko. Jeśli chcesz pogadać, przyjedź do mnie do Gdańska.”
Nie wiedziałam, czy chcę go widzieć po tylu latach milczenia. Ale coś we mnie pękło i postanowiłam pojechać.

Spotkanie było niezręczne. Tata był starszy niż go zapamiętałam, bardziej zmęczony życiem.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedział niespodziewanie podczas kolacji. – Wiem, że byłem złym ojcem… Ale może jeszcze możemy coś naprawić?

Poczułam łzy pod powiekami pierwszy raz od miesięcy.


Po powrocie do Warszawy zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Sąd przyznał mi główną opiekę nad Zosią, Paweł miał prawo do widzeń co drugi weekend.
Marta wyprowadziła się do innego miasta.
Zaczęłam chodzić na terapię i powoli odbudowywać poczucie własnej wartości.
Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć? Czy rodzina może przetrwać taką burzę?
Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak poradziliście sobie ze zdradą i rozbiciem rodziny?