Uciekając od toksycznej matki, wpadłam w pułapkę bezuczuciowego małżeństwa. Co dalej?

— Mia, ile razy mam ci powtarzać, że nie jesteś dość dobra? — głos mojej matki rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, gdy patrzyłam na siebie w lustrze w łazience nowego mieszkania. Przez lata próbowałam udowodnić jej, że zasługuję na miłość, na szacunek, na zwykłe „jestem z ciebie dumna”. Ale nigdy tego nie usłyszałam. Nawet teraz, gdy już nie mieszkam z nią pod jednym dachem, jej słowa są jak tatuaż na mojej duszy.

Wyszłam za mąż za Pawła trzy miesiące temu. To był szybki ślub — decyzja podjęta bardziej z rozsądku niż z miłości. Paweł był spokojny, przewidywalny, miał dobrą pracę w urzędzie miasta i nigdy nie podnosił głosu. Wydawało mi się, że przy nim będę bezpieczna. Że to będzie nowy początek. Ale czy można zacząć od nowa, jeśli w środku wszystko jest stare i poranione?

— Mia, zrobiłem ci herbatę — usłyszałam zza drzwi. Paweł zawsze był uprzejmy. Zawsze pytał, czy czegoś potrzebuję. Ale nigdy nie zapytał, jak się czuję. Może dlatego, że sam nie wiedziałby, co odpowiedzieć na podobne pytanie.

Wyszłam z łazienki i zobaczyłam go przy stole. Siedział z laptopem, przeglądając jakieś dokumenty. Jego twarz była spokojna, ale obca. Usiadłam naprzeciwko i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Miałaś dziś trudny dzień? — zapytał w końcu.

— Trochę — odpowiedziałam wymijająco.

Nie chciałam mówić mu o tym, że znów śniła mi się matka. Że znów czułam się jak dziecko zamknięte w ciasnym pokoju pełnym krzyków i pretensji. Paweł nie rozumiał takich rzeczy. Jego rodzina była normalna — ciepła, wspierająca. Nie wiedział, jak to jest żyć w ciągłym napięciu.

Kiedyś próbowałam mu opowiedzieć o mojej matce.

— Przesadzasz — powiedział wtedy. — Każda matka czasem krzyczy.

Nie każda matka mówi swojej córce, że jest pomyłką.

Z czasem przestałam próbować. Zaczęłam zamykać się w sobie. Nasze rozmowy stały się coraz krótsze. On wracał z pracy zmęczony, ja szukałam wymówek, by zostać dłużej w biurze albo pójść na spacer sama. Czułam się jak gość we własnym domu.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja matka.

— No i co? Szczęśliwa jesteś? — zapytała z ironią w głosie.

— Staram się — odpowiedziałam cicho.

— Widzisz? Nawet nie potrafisz być szczęśliwa! — wykrzyczała i rozłączyła się.

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Paweł wszedł do pokoju i spojrzał na mnie pytająco.

— Wszystko w porządku?

Chciałam mu powiedzieć prawdę: że nie jest w porządku, że czuję się pusta i zagubiona, że nie wiem już, kim jestem bez tej wiecznej walki o akceptację. Ale tylko skinęłam głową.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Pawła i słuchałam jego spokojnego oddechu. Zastanawiałam się, czy on też czuje się samotny w tym małżeństwie. Czy widzi, że między nami jest mur, którego nie potrafimy przeskoczyć?

Następnego dnia po pracy poszłam do kawiarni na rogu. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na ludzi przechodzących ulicą. Obok mnie usiadła starsza kobieta z książką.

— Przepraszam, czy mogę się dosiąść? — zapytała uprzejmie.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się słabo.

— Wyglądasz na smutną — powiedziała po chwili ciszy.

Zaskoczyło mnie to. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś zauważa moje emocje.

— Czasem życie jest trudne — odpowiedziałam wymijająco.

Kobieta spojrzała na mnie uważnie.

— Wiem coś o tym — powiedziała cicho. — Ale pamiętaj: nawet jeśli uciekasz od czegoś złego, musisz wiedzieć, dokąd biegniesz. Inaczej możesz znaleźć się w miejscu jeszcze bardziej pustym niż to, z którego uciekłaś.

Te słowa zostały ze mną na długo.

Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole. Postanowiłam spróbować jeszcze raz.

— Paweł… czy ty jesteś szczęśliwy?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Myślę, że tak… A ty?

Zawahałam się.

— Nie wiem — wyszeptałam. — Chyba nie potrafię być szczęśliwa… Jeszcze nie teraz.

Paweł milczał przez chwilę.

— Może powinniśmy porozmawiać o tym, czego naprawdę chcemy? — zaproponował cicho.

To była pierwsza szczera rozmowa od miesięcy. Rozmawialiśmy długo — o naszych lękach, oczekiwaniach, o tym, co nas boli i czego nam brakuje. Nie rozwiązało to wszystkich problemów, ale poczułam ulgę. Jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Czy uda nam się z Pawłem zbudować coś prawdziwego? Czy ja sama nauczę się kochać siebie po latach życia w cieniu toksycznej matki?

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uciec od przeszłości? A może trzeba ją najpierw przepracować i zaakceptować, zanim zacznie się nowe życie? Co wy o tym myślicie?