Szepty Ciszy: Serce Matki w Rozpaczy
— Znowu nie odebrała. — Szeptam do siebie, patrząc na ekran telefonu, gdzie pod imieniem „Zosia” widnieje już dziesiąta nieodebrana rozmowa w tym tygodniu. Palce drżą mi z bezsilności, a serce ściska się w klatce piersiowej jakby ktoś je ściskał gołymi rękami. W kuchni pachnie jeszcze świeżo zaparzona kawa, ale jej smak jest gorzki jak żal, który noszę w sobie od miesięcy.
Kiedyś Zosia była moją najlepszą przyjaciółką. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o szkole, chłopakach, marzeniach. Pamiętam, jak tuliłam ją do snu po pierwszym złamanym sercu i jak śmiałyśmy się do łez podczas wspólnego pieczenia ciasta na święta. Teraz w domu panuje cisza. Nawet zegar na ścianie tyka zbyt głośno.
Mąż, Andrzej, próbuje mnie pocieszać, ale jego słowa odbijają się ode mnie jak groch od ściany. — Daj jej czas, Marysiu. Młodzi muszą czasem pobyć sami ze sobą — mówi, ale ja widzę w jego oczach ten sam niepokój. On też tęskni, tylko lepiej to ukrywa.
Wczoraj wieczorem znów próbowałam napisać do Zosi. „Córeczko, tęsknię za Tobą. Proszę, odezwij się.” Wiadomość została odczytana, ale odpowiedzi nie było. Zastanawiam się, co zrobiłam źle. Czy byłam zbyt surowa? Czy za bardzo naciskałam na studia? Może powinnam była pozwolić jej wyjechać na ten festiwal muzyczny z przyjaciółmi? Każda decyzja z przeszłości teraz wydaje się być potencjalnym powodem tej przepaści między nami.
W pracy ledwo się skupiam. Koleżanka z biura, pani Basia, pyta: — Wszystko w porządku, Marysiu? Wyglądasz na zmęczoną.
— Tak, wszystko dobrze — kłamię automatycznie, bo przecież nie powiem jej, że moje życie rozpadło się na kawałki przez milczenie własnego dziecka.
Wieczorami przeglądam stare zdjęcia. Zosia jako mała dziewczynka w różowej sukience, z uśmiechem od ucha do ucha. Zosia na studniówce, tak dumna i piękna. Zosia wyjeżdżająca na studia do Warszawy — wtedy jeszcze obiecała dzwonić codziennie. Przez pierwsze miesiące rzeczywiście dzwoniła. Potem coraz rzadziej. Aż w końcu zapadła cisza.
Pewnej nocy nie wytrzymuję i dzwonię jeszcze raz. Po kilku sygnałach słyszę jej głos na poczcie głosowej: „Cześć, tu Zosia. Zostaw wiadomość.” Głos drży mi ze wzruszenia:
— Zosiu… Proszę, odezwij się do mnie. Kocham Cię i martwię się o Ciebie. Chciałabym tylko wiedzieć, czy wszystko u Ciebie w porządku…
Odkładam telefon i płaczę cicho w poduszkę, żeby Andrzej nie słyszał.
Następnego dnia postanawiam pojechać do Warszawy. Andrzej patrzy na mnie z troską:
— Jesteś pewna?
— Muszę ją zobaczyć. Choćby tylko przez chwilę.
Podróż pociągiem dłuży się niemiłosiernie. W głowie układam setki scenariuszy: może Zosia jest chora? Może ktoś ją zranił? A może po prostu nie chce już mieć ze mną kontaktu?
Pod jej akademikiem stoję jak zbity pies. W końcu widzę ją — wychodzi z grupą znajomych, śmieje się. Wygląda dobrze, zdrowo… ale kiedy mnie zauważa, jej twarz tężeje.
— Mamo? Co Ty tu robisz?
— Martwiłam się o Ciebie… Nie odbierasz telefonu…
Zosia wzdycha ciężko i odsuwa się ode mnie na krok.
— Mamo, ja potrzebuję trochę przestrzeni. Ciągle dzwonisz, piszesz… Czuję się jakbyś nie ufała mi ani trochę.
— Ale ja tylko…
— Wiem, że się martwisz. Ale muszę sama poukładać sobie życie. Proszę Cię… pozwól mi dorosnąć.
Stoję tam jak skamieniała. Chciałabym ją przytulić, powiedzieć jak bardzo ją kocham i jak bardzo mi jej brakuje… ale wiem już, że muszę się cofnąć.
Wracam do domu z ciężkim sercem. Andrzej przytula mnie mocno.
— Dałaś jej to, czego potrzebowała — mówi cicho.
Przez kolejne tygodnie uczę się żyć z tą nową ciszą. Próbuję znaleźć w niej spokój zamiast rozpaczy. Czasem dostaję krótką wiadomość od Zosi: „Wszystko ok” albo „Dziękuję za paczkę”. To niewiele… ale może wystarczy na początek?
Często zastanawiam się: czy każda matka musi kiedyś przeżyć taki ból? Czy można nauczyć się kochać dziecko z dystansu? Może właśnie na tym polega prawdziwa miłość — pozwolić odejść i wierzyć, że wróci wtedy, kiedy będzie gotowa?
Czy Wy też kiedyś musieliście nauczyć się kochać w ciszy?