Szczeniak Nadzieja: W cieniu żałoby i rodzinnych sekretów

– Mamo, nie możesz tak po prostu siedzieć w ciemności – głos mojego syna, Pawła, odbił się echem w pustym salonie. Siedziałam na starej kanapie, wpatrując się w zdjęcie Zbyszka, mojego męża, który odszedł nagle dwa miesiące temu. Wciąż czułam jego obecność w każdym kącie mieszkania, w zapachu kawy, którą parzył co rano, w niedokończonych krzyżówkach na stole.

– Daj mi jeszcze chwilę – odpowiedziałam cicho, nie odrywając wzroku od fotografii. Paweł westchnął ciężko i wyszedł do kuchni. Słyszałam, jak rozmawia przez telefon z żoną, Martą. Ich głosy były napięte, jakby bali się, że zaraz coś pęknie.

Wiedziałam, że martwią się o mnie. Od śmierci Zbyszka zamknęłam się w sobie, a dom stał się moim schronieniem i więzieniem jednocześnie. Paweł przychodził codziennie, przynosił zakupy, próbował mnie wyciągnąć na spacer. Ale ja nie chciałam wychodzić. Bałam się świata bez niego.

Pewnego popołudnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam niechętnie. Na progu stał mój wnuk, Natanael – wszyscy mówiliśmy na niego Natan – z szerokim uśmiechem i… kartonowym pudełkiem.

– Babciu! Mam dla ciebie niespodziankę! – krzyknął, a jego oczy błyszczały ekscytacją.

Zanim zdążyłam zaprotestować, z pudełka wyskoczył mały, kudłaty szczeniak. Jego łapki rozjeżdżały się na parkiecie, a różowy język wystawał z pyszczka.

– To Nadzieja – powiedział Natan z dumą. – Pomyślałem, że przyda ci się ktoś do towarzystwa.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Szczeniak podszedł do mnie niepewnie i polizał moją dłoń. Poczułam ciepło, którego tak bardzo mi brakowało.

– Natan… ja nie wiem… – zaczęłam niepewnie.

– Babciu, proszę. On ci pomoże – przerwał mi wnuk i spojrzał na mnie błagalnie.

Nie miałam serca odmówić. Szczeniak został.

Nazwaliśmy ją Nadzieja. Przez pierwsze dni była nieśmiała, chowała się pod stołem lub za fotelem Zbyszka. Ale z czasem zaczęła eksplorować mieszkanie, a jej obecność rozświetliła mrok mojej żałoby.

Jednak radość była krótkotrwała. Paweł przyszedł któregoś dnia wcześniej niż zwykle i zobaczył Nadzieję bawiącą się jego kapciem.

– Co to ma być? – zapytał ostro.

– To prezent od Natana – odpowiedziałam spokojnie.

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Mamo, przecież wiesz, że nie możesz mieć psa! Masz problemy z sercem, a pies to obowiązek! Kto będzie wychodził z nim na spacery? Co jeśli coś ci się stanie?

– Poradzę sobie – odpowiedziałam cicho, choć sama nie byłam tego pewna.

Paweł zaczął krzyczeć na Natana przez telefon. Usłyszałam tylko urywki: „Nie myślisz!”, „Babcia jest chora!”, „To nie jest zabawka!”.

Wieczorem zadzwoniła Marta.

– Mamo, Paweł jest wściekły. Uważa, że powinnaś oddać psa. Ja… ja nie wiem, co myśleć. Może rzeczywiście to za dużo dla ciebie?

Poczułam się zdradzona. Czy naprawdę wszyscy uważali mnie za bezradną staruszkę?

Nadzieja patrzyła na mnie wielkimi oczami i merdała ogonem. Przypomniałam sobie słowa Zbyszka: „Nigdy nie pozwól nikomu decydować za ciebie”.

Następnego dnia Paweł przyszedł zdeterminowany.

– Mamo, musimy porozmawiać poważnie. Albo oddasz psa, albo… – zawiesił głos.

– Albo co? – zapytałam spokojnie.

– Albo przestaniemy przychodzić – powiedział cicho.

Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę byłby w stanie zerwać ze mną kontakt przez psa?

Natan przyszedł wieczorem. Usiadł obok mnie na kanapie i pogładził Nadzieję po głowie.

– Babciu, przepraszam. Nie chciałem sprawić kłopotów.

Objęłam go mocno.

– To nie twoja wina, kochanie. Chciałeś dobrze.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł przestał dzwonić. Marta pisała krótkie wiadomości: „Jak się czujesz?”, „Potrzebujesz czegoś?”. Odpowiadałam zdawkowo.

Nadzieja stała się moją towarzyszką. Każdego ranka budziła mnie radosnym szczekaniem i domagała się spaceru. Początkowo bałam się wychodzić sama, ale z czasem te krótkie przechadzki stały się moim rytuałem. Poznałam sąsiadkę z naprzeciwka, panią Halinę, która również miała psa. Zaczęłyśmy chodzić razem do parku.

Pewnego dnia spotkałam Pawła pod blokiem.

– Mamo… – zaczął niepewnie.

Spojrzałam na niego twardo.

– Nie oddam Nadziei – powiedziałam stanowczo. – Potrzebuję jej tak samo jak was.

Paweł spuścił wzrok.

– Bałem się o ciebie – wyszeptał. – Nie chcę cię stracić tak jak taty.

Objęliśmy się długo i mocno. Poczułam ulgę i łzy napływające do oczu.

Dziś Nadzieja śpi zwinięta u moich stóp. Wiem, że żałoba nigdy całkiem nie minie, ale dzięki niej nauczyłam się znowu żyć. Może czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa? Czy naprawdę wiek powinien decydować o tym, co nam wolno? Ciekawa jestem, co wy byście zrobili na moim miejscu.