Święta, które rozdarły naszą rodzinę: Opowieść o prezentach, które zostawiły blizny

– Dlaczego Zosi kupiłaś tylko książkę, a Michałowi nowy telefon? – głos mojej teściowej, pani Haliny, przeszył ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy wigilijnym stole, a ja jeszcze nie zdążyłam przełknąć ostatniego kęsa sałatki jarzynowej. Wszyscy spojrzeli na mnie: mój mąż Krzysztof, jego córka Zosia, mój syn Michał i oczywiście ona – Halina. Czułam, jak policzki płoną mi ze wstydu, a w gardle rośnie gula.

Wszystko zaczęło się miesiąc wcześniej. Krzysztof rzucił mimochodem: – Aniu, w tym roku postarajmy się kupić dzieciom coś wyjątkowego. Zosia uwielbia czytać, Michałowi przydałby się nowy telefon do szkoły. Przytaknęłam, choć wiedziałam, że po obcięciu etatu w bibliotece liczę każdą złotówkę. Ostatecznie kupiłam Zosi piękną książkę jej ulubionej autorki, a Michałowi telefon na raty. Wydawało mi się to sprawiedliwe – on naprawdę potrzebował sprzętu do nauki zdalnej.

Kiedy Zosia rozpakowała prezent, jej oczy na moment rozbłysły. – Dziękuję, Aniu – powiedziała cicho. Ale gdy chwilę później Michał otworzył pudełko z telefonem, zapadła cisza. Zosia spojrzała na mnie takim wzrokiem, że serce mi pękło. Krzysztof zmarszczył brwi, a Halina teatralnie odchrząknęła.

– To niesprawiedliwe – wyszeptała Zosia i wybiegła do swojego pokoju. Michał wyglądał na zakłopotanego, a ja poczułam, jak drżą mi ręce. Krzysztof odciągnął mnie na bok: – Aniu, mogłaś to lepiej przemyśleć.

Cały wieczór analizowałam swoje decyzje. Przecież Zosia kocha książki! Ale tu nie chodziło o książkę czy telefon – chodziło o poczucie sprawiedliwości. O to, że ona zawsze będzie „tą drugą”, a Michał moim synem.

Następnego dnia zobaczyłam na Instagramie Zosi zdjęcie książki z podpisem: „Święta są o miłości, nie o prezentach”. Pod spodem pojawiły się komentarze jej koleżanek: „To nie fair!”, „Twoja macocha jest okropna”.

Po południu zaczęły przychodzić wiadomości od znajomych: „Anka, co się stało? Dlaczego Zosia dostała tylko książkę?” Byłam w szoku. Nie sądziłam, że nasze rodzinne sprawy wyjdą poza cztery ściany.

Wieczorem Krzysztof przyszedł do kuchni. – Musimy to rozwiązać – powiedział cicho. – Zosia jest zraniona, a ty jesteś pod ostrzałem.

Usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Zosia miała czerwone oczy od płaczu. – Dlaczego Michał zawsze dostaje lepsze rzeczy? – zapytała łamiącym się głosem.

Próbowałam tłumaczyć: – Zosiu, wiem, że to wygląda niesprawiedliwie. W tym roku mieliśmy mniej pieniędzy i Michał naprawdę potrzebował telefonu do szkoły…

– A ja niczego nie potrzebuję? Nie jestem twoją córką, prawda? – przerwała mi.

Wtedy dotarło do mnie, że nie chodzi o prezenty. Chodzi o to, że Zosia czuje się obca. Że brakuje jej poczucia bezpieczeństwa i miłości w naszej rodzinie.

Krzysztof objął ją mocno. Ja tylko siedziałam i płakałam. Czułam się jak najgorsza macocha świata.

Następnego dnia zadzwoniła moja mama: – Aniu, ludzie gadają po całej dzielnicy. Podobno upokorzyłaś Zosię.

Nie wiedziałam, co robić. Napisałam długi post na Facebooku: „Nigdy nie chciałam skrzywdzić żadnego dziecka. Staram się dawać obu dzieciom wszystko, co mogę – miłość i wsparcie. Przykro mi, jeśli kogoś zawiodłam”.

Komentarze były różne – jedni mnie wspierali, inni potępiali. Najbardziej bolało mnie jednak to, że Zosia wciąż ze mną nie rozmawiała.

Tydzień później przyszła do kuchni. – Aniu… pójdziemy razem do biblioteki? – zapytała nieśmiało.

Objęłam ją tak mocno, że aż nas obie rozbolały ręce.

Od tamtej pory wiem jedno: żaden prezent nie zastąpi poczucia akceptacji i miłości w rodzinie. Nawet najlepsze intencje mogą zranić najbardziej.

Czasem myślę: co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy da się naprawdę sprawiedliwie dzielić uczucia między własne i przybrane dzieci? A może to walka skazana na porażkę?