Serce matki: Ostatnie słowa Zuzanny

— Mamo, nie rozumiesz mnie! — krzyknęła Zuzanna, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty, czując jak łzy napływają mi do oczu. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy się pokłóciłyśmy. O szkołę, o jej chłopaka, o to, że wraca za późno do domu. Zawsze myślałam, że robię to dla jej dobra, ale ona widziała we mnie tylko przeszkodę.

Mój mąż, Piotr, od miesięcy był jakby nieobecny. Pracował do późna, a kiedy wracał, unikał rozmów o Zuzannie. — Daj jej trochę luzu — powtarzał. Ale jak mogłam? Była moją jedyną córką. Moim światem.

Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Był piątek, padał deszcz. Zuzanna wybiegła z domu bez słowa, zostawiając mnie z niedopitą herbatą i tysiącem pytań w głowie. Próbowałam do niej dzwonić, pisałam wiadomości. Nie odpowiadała. Około północy zadzwonił telefon. Głos w słuchawce był obcy, zimny, urzędowy. „Pani córka miała wypadek samochodowy. Proszę przyjechać do szpitala na Banacha.”

Nie pamiętam drogi do szpitala. Pamiętam tylko światła latarni odbijające się w mokrych szybach samochodu i Piotra ściskającego kierownicę tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. W szpitalu kazali nam czekać. Czułam się jak w złym śnie. Po godzinie wyszedł lekarz. — Przykro mi… — powiedział tylko tyle. Reszta słów zlała się w jeden szum.

Zuzanna odeszła. Miała siedemnaście lat.

Pogrzeb był cichy. Przyszło kilku jej znajomych ze szkoły, nauczyciele, sąsiedzi. Piotr płakał po raz pierwszy od lat. Ja nie mogłam wykrztusić ani łzy — byłam jakby pusta w środku.

Po pogrzebie dom stał się jeszcze bardziej cichy i zimny. Piotr zamknął się w sobie całkowicie. Przestał jeść, przestał mówić. Ja sprzątałam pokój Zuzanny codziennie, jakby miała zaraz wrócić i znowu się na mnie obrazić za to, że ruszam jej rzeczy.

Pewnego dnia znalazłam pod poduszką zeszyt. Był to jej pamiętnik — nie wiedziałam nawet, że go prowadziła. Ręce mi drżały, gdy otwierałam pierwszą stronę.

„Mamo,

Wiem, że często się kłócimy i że czasem wydaje mi się, że mnie nie rozumiesz. Ale chcę, żebyś wiedziała, że kocham Cię najbardziej na świecie. Boję się dorosłości i tego wszystkiego, co mnie czeka, ale wiem, że zawsze będziesz przy mnie — nawet jeśli czasem tego nie pokazuję.

Czasem czuję się samotna i zagubiona. Wiem, że masz swoje problemy i że boisz się o mnie. Chciałabym być dla Ciebie lepsza córką. Może kiedyś mi wybaczysz moje humory i głupie decyzje.

Dziękuję Ci za wszystko.

Zuzanna”

Czytałam te słowa w kółko przez całą noc. Płakałam tak mocno, że aż bolało mnie całe ciało. Zrozumiałam wtedy coś ważnego — Zuzanna nie była przeciwko mnie. Ona po prostu próbowała znaleźć swoje miejsce w świecie.

Następnego dnia usiadłam z Piotrem przy kuchennym stole. Po raz pierwszy od tygodni spojrzeliśmy sobie w oczy.

— Znalazłam jej list — powiedziałam cicho.

Piotr skinął głową i wyciągnął rękę po zeszyt. Czytał długo, a potem położył głowę na stole i zaczął płakać.

— Myślałem, że ją straciłem już dawno temu — wyszeptał. — A ona cały czas była blisko.

Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać o Zuzannie inaczej — nie jak o kimś, kogo już nie ma, ale jak o kimś, kto zostawił nam coś ważnego: miłość i nadzieję.

Często wracam do tego listu. Czasem czytam go na głos w pustym pokoju Zuzanny, czasem tylko dotykam papieru i zamykam oczy.

Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam ją uratować? Te pytania będą mnie dręczyć do końca życia.

Ale wiem jedno: nawet największy ból można przetrwać, jeśli ma się choć odrobinę nadziei.

Czy naprawdę potrafimy docenić tych, których kochamy — zanim będzie za późno?