Samotność w cieniu blokowiska: Moja prośba, która nie znalazła odpowiedzi

– Mamo, przecież rozmawialiśmy o tym już tyle razy… – głos Magdy był zmęczony, a ja czułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Stałam przy oknie w moim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, patrząc na szare bloki i ludzi spieszących się do pracy. Telefon drżał w mojej dłoni.

– Ale ja… Ja już nie daję rady sama, Magdo. – Mój głos był cichy, niemal błagalny. – Wiesz, jak ciężko mi wchodzić po schodach, a winda znów się psuje. Lekarz mówił, że powinnam mieć kogoś blisko…

– Mamo, ja mam dwójkę dzieci, Michał pracuje po godzinach, a mieszkanie mamy małe… – westchnęła. – Nie możemy cię przyjąć. Może pomyśl o domu spokojnej starości? Albo zatrudnij opiekunkę?

Zamilkłam. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Dom starców? Ja? Przecież całe życie pracowałam, żebyście wy mieli lepiej…”.

Odkąd zmarł mój mąż, Janusz, minęło już siedem lat. Dzieci – Magda i Tomek – rozjechały się po świecie. Magda została w Warszawie, ale jej życie toczyło się własnym rytmem: praca, dzieci, kredyt. Tomek wyjechał do Gdańska za pracą i widujemy się tylko przy okazji świąt.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu dom tętnił życiem. W niedzielę piekłam szarlotkę, wnuki biegały po mieszkaniu, a Janusz czytał gazetę przy kuchennym stole. Teraz cisza aż dzwoni w uszach.

Czasem próbuję zająć myśli: krzyżówki, telewizja, książki. Ale wieczorami samotność przygniata mnie jak ciężki koc. Najgorzej jest zimą, kiedy zmrok zapada już po południu. Wtedy siadam przy oknie i patrzę na światła samochodów sunących po ulicy. Każde z nich to czyjeś życie, czyjaś historia. A ja? Kim jestem dla świata?

Kilka tygodni temu upadłam w łazience. Przez godzinę leżałam na zimnych kafelkach, zanim zebrałam siły, by się podnieść. Zadzwoniłam do Magdy – odebrała dopiero po trzecim sygnale.

– Mamo, przecież mówiłam ci, żebyś nie chodziła sama po domu! – krzyczała przez telefon. – Może naprawdę powinnaś zatrudnić opiekunkę?

Ale ja nie chcę obcej osoby w swoim domu. Chcę rodziny. Chcę czuć się potrzebna.

Wczoraj odwiedziła mnie sąsiadka, pani Halina z czwartego piętra.

– Pani Zosiu, niech pani nie płacze – powiedziała cicho, widząc moje łzy. – Moje dzieci też mają swoje życie. Takie czasy…

Ale czy naprawdę musi tak być? Czy rodzina to już tylko wspomnienie?

Dziś rano zadzwonił Tomek.

– Mamo, słyszałem od Magdy, że znów ci ciężko…

– Tomek… Ja już nie wiem, co robić. Nie chcę być ciężarem…

– Mamo! – przerwał mi ostro. – Przestań tak mówić! Po prostu… musisz zrozumieć, że my też mamy swoje życie.

Zrozumieć? Czy to naprawdę takie proste?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam czasy PRL-u, kiedy wszyscy trzymali się razem. Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem, dzieci mieszkały z rodzicami nawet po ślubie. Teraz każdy zamyka drzwi na cztery spusty.

Czasem myślę o tym domu spokojnej starości. Ale boję się. Boję się obcych twarzy i zapachu szpitalnych korytarzy. Boję się zapomnieć swoje imię.

Próbowałam rozmawiać z Magdą jeszcze raz.

– Mamo, proszę cię… Nie rób mi wyrzutów sumienia – powiedziała zirytowana. – Ja naprawdę nie mogę ci pomóc inaczej niż finansowo.

– Nie chodzi o pieniądze! – wybuchłam. – Chodzi o to, żeby ktoś był blisko! Żeby rano powiedzieć „dzień dobry”, a wieczorem „dobranoc”.

Po tej rozmowie długo płakałam.

W sklepie pod blokiem spotkałam dziś panią Wandę.

– Zosiu, niech pani nie myśli, że tylko pani tak ma – szepnęła konspiracyjnie. – Moja córka mieszka dwa przystanki stąd i widuję ją raz na miesiąc.

Czy to naprawdę znak naszych czasów? Czy wszyscy jesteśmy skazani na samotność?

Wieczorem zadzwonił domofon. Przez chwilę serce mi zabiło mocniej – może Magda? Może Tomek? Ale to tylko listonosz z rachunkiem za prąd.

Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam przy stole. Otworzyłam album ze zdjęciami: Janusz uśmiecha się spod wąsa, dzieci bawią się na działce pod Piasecznem. Tamte dni wydają się nierealne.

Czasem próbuję pisać listy do dzieci – takie prawdziwe, papierowe. Ale potem je drę i wyrzucam do kosza. Bo co mam napisać? Że tęsknię? Że boję się nocy?

W telewizji mówią o starzejącym się społeczeństwie i potrzebie wsparcia seniorów. Ale nikt nie mówi o tym, jak bardzo boli samotność.

Dziś wieczorem znów zadzwoniłam do Magdy.

– Mamo… – jej głos był zmęczony i chłodny.

– Chciałam tylko powiedzieć dobranoc – wyszeptałam i rozłączyłam się szybko.

Siedzę teraz przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o wszystkich samotnych matkach i ojcach w tych blokach dookoła mnie.

Czy naprawdę musimy być sami na starość? Czy rodzina to już tylko wspomnienie dawnych czasów? A może jeszcze jest dla nas jakaś nadzieja?