Rodzinne spotkania tylko na święta: Moje poświęcenie i niewdzięczność
– Michał, nie zapomnij odebrać Janka z przedszkola! – krzyknęła mama, wychodząc do pracy. Siedziałem przy kuchennym stole, patrząc na zegarek. Była szósta rano, a ja już czułem zmęczenie. Kawa parowała w kubku, ale nie miałem siły jej wypić. Dzień jak co dzień – samotny ojciec dwóch chłopców, walczący o każdy grosz i każdą chwilę spokoju.
Rozstaliśmy się z Magdą, gdy Janek miał cztery lata, a Tomek dziesięć. To nie była łatwa decyzja, ale nie mogliśmy już dłużej udawać, że jesteśmy szczęśliwi. Magda wyjechała do Poznania, znalazła nowego partnera i zaczęła nowe życie. Ja zostałem w naszym mieszkaniu w Łodzi – sam z dwoma synami i poczuciem winy, które nie opuszczało mnie przez lata.
Praca w magazynie była ciężka. Zmiany od świtu do nocy, czasem soboty, czasem niedziele. Chłopcy dorastali właściwie sami – ja byłem tylko ciałem obecny w domu. To moja mama, babcia chłopców, była ich prawdziwą opoką. To ona gotowała obiady, odrabiała z nimi lekcje, tuliła do snu, kiedy ja wracałem późno i padałem na łóżko bez sił.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Tomek miał wtedy trzynaście lat i wrócił do domu później niż zwykle. Siedziałem w kuchni przy zimnej herbacie, czekając na niego z narastającym niepokojem.
– Gdzie byłeś? – zapytałem ostro.
– U Kuby. Graliśmy w piłkę.
– Mówiłem ci, żebyś wracał przed zmrokiem!
– Ty nigdy nie masz dla nas czasu! – wykrzyczał mi prosto w twarz.
Zatkało mnie. Chciałem mu powiedzieć, że robię to wszystko dla nich – pracuję, żeby mieli co jeść, żeby mogli pójść na studia, żeby nie musieli się wstydzić przed kolegami. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego tylko westchnąłem i wyszedłem z kuchni.
Tak wyglądały nasze relacje przez lata. Ja – wiecznie zmęczony, oni – coraz bardziej zamknięci w sobie. Janek był cichszy, bardziej zamyślony. Często widziałem go siedzącego przy oknie i patrzącego w dal. Czasem pytał o mamę. Odpowiadałem wymijająco – nie chciałem mówić źle o Magdzie, choć bolało mnie to wszystko do dziś.
Kiedy chłopcy podrośli, zaczęli coraz rzadziej bywać w domu. Najpierw Tomek wyjechał na studia do Warszawy. Potem Janek dostał się na politechnikę we Wrocławiu. Zostałem sam z mamą w pustym mieszkaniu. Każde święta były dla mnie świętem nadziei – może tym razem zostaną dłużej? Może porozmawiamy jak dawniej?
Ale zawsze było tak samo. Przyjeżdżali na Wigilię, składali życzenia, jedli barszcz z uszkami i zaraz po kolacji spieszyli się do swoich spraw. Rozmowy były powierzchowne – o pracy, o studiach, o pogodzie. Nie pytali mnie o nic ważnego. Nie pytali, jak się czuję.
Pewnego razu zebrałem się na odwagę i zapytałem Tomka:
– Synu, dlaczego tak rzadko dzwonisz?
– Tato, mam dużo na głowie… Praca, dziewczyna… Wiesz jak jest.
– Wiem – odpowiedziałem cicho. Ale tak naprawdę nie wiedziałem nic.
Czułem się coraz bardziej zbędny. Mama zmarła dwa lata temu – wtedy dom opustoszał naprawdę. Zacząłem rozmawiać sam ze sobą. Wychodziłem na spacery po parku Julianowskim i patrzyłem na bawiące się dzieci. Przypominałem sobie czasy, kiedy moi chłopcy byli mali – jak biegali po trawie, jak śmiali się do rozpuku.
Czasem dzwoniła Magda. Pytała o chłopców, o zdrowie. Nigdy nie zapytała o mnie. Miała swoje życie – nowe mieszkanie, nowego męża, nową rodzinę.
W zeszłym roku na Wigilię Janek przyjechał z dziewczyną. Była miła, uśmiechnięta. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Po kolacji Janek powiedział:
– Tato, musimy już jechać do jej rodziców.
– Ale… dopiero co przyjechaliście…
– Takie czasy, tato.
Zostałem sam przy stole z pustymi talerzami i łzami w oczach.
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. Czy powinienem był mniej pracować? Czy powinienem był więcej rozmawiać z synami? Czy moje poświęcenie miało sens? Oddałem im wszystko – czas, zdrowie, marzenia – a dziś widujemy się tylko na święta.
Może to ja jestem winny? Może powinienem był nauczyć ich bliskości? A może to po prostu taki los samotnego ojca w Polsce? Czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ja?
Patrzę na zdjęcia chłopców sprzed lat i pytam siebie: czy warto było poświęcić całe życie dla rodziny, która dziś jest tylko wspomnieniem? Czy można jeszcze coś naprawić? A może już za późno?